niedziela, 16 lutego 2014

I ♥ U so much :) - First B-day!

Teraz jak to ja napiszę ckliwą historyjkę jak to Was uwielbiam, jak wszystko się zmieniło...
A zapomniałabym TO NIE JEST ROZDZIAŁ xD.
Soooo...

Rok temu pojawił się na tym blogu pierwszy wpis, czyli dziś obchodzi on swój pierwszy roczek.
Chciałam bardzo podziękować, przeprosić, uściskać wszystkich, którzy kiedykolwiek tu weszli, napisali jedno słowo oraz tym którzy są tutaj stałymi bywalcami. Kocham Was :) Serio.

Minął rok... Chyba najbardziej popaprany w moim życiu, ale przynajmniej było wesoło :)

Nie wiem co pisać... Jejku.

Bardzo się cieszę, że tutaj jesteście, że nie piszę tylko dla własnych wyświetleń. Ogólnie miło...
(Nie czytajcie tych bredni - nie umiem się wysłowić.)

Po prostu bardzo Wam dziękuję!

 Kwestia organizacyjna ^^
Przez rok uzbieraliśmy - 28 postów, czyli 24 rozdziały (wychodzi po dwa na miesiąc, czyli nie tak bardzo się spóźniam xD) Przy okazji dziękuję za wieeelką cierpliwość co do mnie. :)
199 komentarzy - Wow! O.O - Dziękuję ślicznie :')
20 obserwatorów - ♥
6932 wyświetlenia - I ponownie jestem w szoku O.O - Dziękuję :)

Mówiłam już, że Was kocham i bardzo, bardzo, bardzo uwielbiam i dziękuję? :)
Jesteście dla mnie jak najlepsza rodzina ♥

PS.: Ciągle się dziwię, że tacy świetni pisarze czytają moje wypociny. :)

Przeżyłam z Wami najlepsze chwilę, za które bardzo dziękuje <3






Taki tam... "Sto lat" dla Was :)



Dobra, stwierdziłam, że wstawię tu taki fragment (w ogóle nie pasujący do całego postu) opowiadania. No, nie wyrobiłam się z nowym rozdziałem, to też wstawiam co mam. Możliwe, że ktoś to już czytał na NathanSykesPoland, ale w końcu ja to napisałam to mogę z tym robić co chcę, prawda? xD

Taki "prezencik" (moje wypociny? O.o) w podzięce dla Was. :)




                                       
                                               „I’ll be your strength”  - You promised.
                                                            „To nie będzie trwało wiecznie” – miałeś rację.

Zwykła dziewczyna: dwie nogi, ręce, tułów, głowa… Nie posiadała tylko jednego – nie potrafiła marzyć. Marzenia bolą, doprowadzają ich tworzyciela do załamania, do słonych łez. Caitlin całe swoje życie spędzała w przytułkach. Była jak maskotka przekazywana sobie z rąk do rąk. Raz wzięta na święta do pewnej rodziny, innym razem do towarzystwa, dla będącej krok od grobu staruszki. Matka, ojciec, rodzina jakże wyimaginowane były dla niej te słowa – nie istniały. Zaufanie… Obdarzyła nim tylko kilka osób - wszystkie zawiodły. Jako ośmiolatka, w głębiach swego umysłu, tworzyła przeróżne historie, wyobrażenia lepszego świata, który nigdy nie miał nadejść. Długie noce i dnie przepłakała przyjmując ten fakt do świadomości – plany, marzenia, chęci nigdy się nie spełnią. Jest nikim, tylko kroplą w ogromnym oceanie – jedną z wielu. Aż któregoś dnia wpadła na osobę, która ponownie obudziła w niej potencjał łatwowiernego dziecka budząc w niej, dawno zapomnianą, wiarę wraz z nadzieją na odnowienie losu…
To miał być kolejny dzień spędzony za ladą w jednej z wielu londyńskich kawiarni: uśmiech do klienta, przyjęcie zamówienia, przygotowanie i podanie napoju, wzięcie pieniędzy, wydanie reszty, zaproszenie ponownie. Wielce ambitna praca i to tylko po to, aby zarobić marne parę groszy, które i tak lądowały potem w drewnianej skrzynce.                                                                                            Wiele do życia nie potrzebowała. Dnie, po pracy, spędzała spacerując pobliskimi ulicami Królestwa Brytyjskiego. Dom traktowała jak hotel –przespać się dwie-trzy godziny, ogarnąć fizycznie i wrócić kolejnego wieczora. Szara mysz w bajkowym świecie. Jedynym kolorem, ożywiającym jej szafę, był żółty uniform z napisem „A Good Day starts with your Coffee”.
Tego dnia jak zwykle przyczepiła, nad lewą piersią, brązową plakietkę ze zdrobnionym, własnym imieniem. Poprawiła, i tak niechlujnie ułożonego, koka z tyłu swojej głowy. Wolne pasma brązowych włosów okalały jej twarz. Pierwsi goście delektowali się swoimi zamówieniami, rozmieszczeni w różnych kątach kawiarni. Stevie - urocza blondynka z grzywką przysłaniającą oczy, koleżanka po fachu, jak zwykle oparta łokciami o blat stołu z wielkim uśmiechem i rozmarzeniem w oczach, przysłuchiwała się historiom, które szeptane nad kubkami gorącego napoju, docierały także do jej uszu. Caitlin czuła sympatię do dziewczyny, choć trzymała się od niej na dystans. Słodka blondynka była pełna wigoru, traktowała życie jak górską kolejkę – raz jest na górze, raz w dole, ale to czyni jazdę jeszcze bardziej przyjemną.                                                                                                      Choć do Cait również docierały urywki rozmów, nigdy się im nie przysłuchiwała, wpatrzona w jeden punkt, wyłańczała myśli.  Aż do tamtego dnia…
- Przepraszam – ciemnowłosy chłopak z grzywką opadającą na prawe oko, siedzący przy ladzie, już któryś raz starał się zwrócić uwagę jednej z pracownic.
- Tak… - wybudzona z transu Cait przeniosła na niego wzrok, szybko się poprawiając – Witamy w „Good Mornig Caffee”! Jak możemy Pana rozbudzić tego poranka?
- To firmowa odzywka? – gość uśmiechnął się pod nosem.
- Co podać? – spytała szatynka podnosząc notes i tym samym puszczając wcześniejsze pytanie mimo uszu. Chłopak rozejrzał się trochę nieporadnie po wnętrzu kawiarni. Dziewczyna sięgnęła do dolnej szuflady po menu. Rzadko w drzwiach owego miejsca widziało się nowe twarze. Kawiarenka słynęła ze swojej stabilność i spokoju. Codziennie te same osoby odwiedzały ją – menu było im niepotrzebne, przychodzili po swoje stałe napoje, a ci ambitniejsi znali spis na pamięć.
- Expresso – dziewczyna zajęła się przygotowaniem zamówienia. Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu, rzeczywiście był tu pierwszy raz. Od razu spostrzegł kotary w oknach, dębowe rzeźbione meble, staromodne kinkiety i ten slogan powitalny. Czuł się jak w innym świecie. I pomyśleć, że trafił tu uciekając przed natrętnymi fankami. Kochał je, jednak czasami również potrzebował chwili wytchnienia. Był gwiazdą według prasy, sam widział w sobie przede wszystkim człowieka. Jego rozmyślania przerwało pojawienie się kawy. Nie odszedł od lady… Dziewczynie wydało się to dość dziwne. Większość ludzi wolała zaszyć się gdzieś w kącie i spoglądać na szarą rzeczywistość za oknem.  Dziś jednak nie był to szary dzień. Pierwszy raz zapowiadało się, że londyńczycy będą mieli prawdziwe, białe święta.
- Ładne miejsce – odezwał się nieznajomy. – Człowiek ma wrażenie, że może zatrzymać się na moment. Spojrzeć na swoje życie własnymi oczami, ale z innej perspektywy…
Cait nie wiedziała, co odpowiedzieć. Młody mężczyzna ją zaintrygował. Jakim cudem w kilka chwil odgadł to, nad czym ona rozmyślała długimi tygodniami – magnetyzm tego miejsca? Był otwarty na świat. Niechcący spojrzała mu w oczy. Ten uśmiechnął się smutno i zatopił spojrzenie w gorącym naparze. Ponownie podniósł wzrok wyciągając przez blat prawą dłoń.
- Przepraszam, że cię tak zamęczam Caitlin. Jestem Nath – rzekł. Skąd znał jej imię? Za pewne przeczytał je z identyfikatora. Skąd wiedział, że owa panna nienawidziła zdrobnienia? To pozostało tajemnicą na zawsze. Jednak to jedno słowo sprawiło, że dziewczyna zapragnęła by ta chwila trwała wiecznie, by napar nigdy nie wystygł… Jednak, mimo szczerych chęci obydwojga, czas przebiegł dalej. Po pięknym głosie chłopaka zostało tylko parę monet, po tajemniczej i smutnej dziewczynie zza lady tylko wspomnienie. Obydwoje zostali zmuszeni do wrócenia, do swojego życia.

Święta spędzone na londyńskich ulicach. Zaraz, za chwilę, zabłysną światła na choince przed Big Ben’em. Szatynka wpatrywała się w nie intensywnie. Kochała to drzewko. Nagle ogromna kula śniegu wylądowała na jej twarzy.
- Jejku, nic ci nie jest? Przepraszam, chciałem trafić w niego – nadawca śnieżki nachylał się nad nią, ręką wskazując kierunek, w którym pobiegł mały chłopiec. – Caitlin?
- Nathan – powiedziała nie mniej zaskoczona dziewczyna rozpoznając w swoim napastniku człowieka z kawiarni.
- Cześć. Nic ci nie jest?  - spytał. Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Yyy, poczekaj tu chwilę. Tylko złapię tego urwisa – pobiegł dalej w poszukiwaniu kuzyna. Znalazł go w objęciach swojej siostry. Uznając, że może dać sobie spokój z opieką na ten dzień, wrócił do dziewczyny. Jego czerwona czapka przyciągałaby wzrok wielu osób, zwłaszcza fanek, gdyby nie to, że właśnie rozbłysnęły lampki.
- Pięknie, prawda? – stanął za Cait. Skierowała w jego stronę twarz i dopiero teraz spostrzegł w kącikach jej oczu, gromadzące się kropelki wody. Potaknęła.
- Co się stało? – zaniepokojony chwycił jej twarz w dłonie. A ona? Zrobiła coś, o co sama by się wcześniej nie posądziła, po prostu przytuliła się do jego torsu. Ten objął ją ramieniem i zaprowadził na pobliską ławkę zsypując z niej ręką puszystą kołderkę. Zaopatrując się po drodze w dwa kubki gorącej czekolady na wynos, przysiadł się i objął dziewczynę ramieniem. Powoli zaczęli rozmawiać. Poruszali wszystkie błahe tematy – najdłużej rozwodząc się nad kolorem bombek. Niewygodny temat zaczął się, gdy chłopak odebrał telefon, z zaproszeniem na wigilijną kolację, od swojej matki.
- Idź – uśmiechnęła się Cait.
- A co z tobą?
- Przyzwyczaiłam się – i nie wiedząc czemu, opowiedziała mu historię swojego życia. Słuchał w milczeniu. Gdy jej usta zamilkły, sięgnął po telefon wysyłając do rodzicielki jednego sms’a: „Przyjdę jutro – przepraszam”, wyłączył aparat. Ich spojrzenia spotkały się.
- W tym roku jesteś skazana na moje towarzystwo – uśmiechnął się szeroko. Dalej szli i wymieniali się anegdotami z własnych przeżyć. O zespole, Nath nie wspomniał ani razu.
- Od dzisiaj zawsze będę przy tobie, kiedy będziesz mnie potrzebowała. Będziemy przechodzić przez wszystko razem – powiedział, gdy nadszedł czas rozstania.
- Nathan, nie obiecuj…
- Shsh, daję ci moje słowo – położył jej rękę na swojej piersi i delikatnie musnął jej wargi. Odszedł.
Caitlin długo stała w progu zastanawiając się nad wcześniejszymi słowami chłopaka: „Gdyby każda kropla stwierdziła, że nie jest potrzebna, nie byłoby oceanu. A ty jesteś moją ostatnią kropelką na środku pustyni.” Nathan obudził w niej wiarę i nadzieję. On nie mógł o niej zapomnieć.

Rano chłopak wyleciał w półroczną trasę. Nie miał jak skontaktować się z dziewczyną. Chwilę radości w życiu Cait zanikły. Obiecał… Nie mogąc patrzeć na miejsce ich pierwszego spotkania – wyjechała. Nath na próżno, po powrocie, starał się ją odszukać. Zniknęła, ale nie jego uczucia do niej.

Minęło trochę czasu, Caitlin stanęła w drzwiach kawiarni. Jej oczom ukazał się chłopak, który obudził w niej nadzieję, aby ponownie ją skraść. Już miała wychodzić, kiedy oczy Nathan’a spotkały jej. Stanął naprzeciwko.
- Caitlin… – wyszeptał, a jego spojrzenie się zaszkliło.
- Obiecałeś...
- Wybacz.
 

Badum.. Taki dla Was w sumie :)
Też tak macie, że wstydzicie się tego co napisaliście? Ja jestem właśnie czerwona jakby mnie piekło goniło.. xD






Dziękuję Wam za wszystko...
    Wasze...
         Lose my mind :)

2 komentarze:

  1. Noł problem ;)
    Mogę zostać jeszcze rok? *-*
    ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Albo dwa? A nawet całą wieczność? *.*
    To tak dołączają się do pytania koleżanki nade mną. :3 Zastanawiam się... Zastanawiam się.. Skąd w Tobie tyle niepowtarzalnego talentu... Nieważne! Ważne, że go masz i że się nim z nami dzielisz, a raczej jego efektami. Za to Ci dziękuję. :* A ten tekst.... Fantastyczny, piękny.♥ Uwielbiam Cię. :3 Mam nadzieję, że szybko napiszesz kolejny. ;3 Rok... Jak ten czas szybko leci. :) Do następnego.♥

    Zostałaś nominowana do nagrody Liebster Award! Gratuluję! :* Więcej info ----> http://thewantedstoryyy.blogspot.com/2014/03/rozdzia102.html

    OdpowiedzUsuń