wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział 14: Te quiero...

¿Qué es lo que realmente quieres que haga?
  
Nathan
- Tamara? A co ty tutaj robisz? - zapytałem wstając z podłogi i podnosząc przy okazji Kayl.
- Mówiłam, że wpadnę - widząc moją dezorientacje, dodała. - Umówiliśmy się, pamiętasz?
- A, no tak - nagle zaczęło mi coś świtać. - To może wejdziesz? - przeszła przez krótki korytarz dumnym krokiem i usiadła na środku kanapy, która znajdowała się po drugiej stronie stołu. Cała ona... Dumna i pewna siebie do szpiku kości. Zawsze z góry wie czego chce, uśmiechnąłem się na skutek wspomnień. Jej odchrząknięcie sprowadziło mnie z powrotem na ziemię.
- To co? Rozmawiamy?
- Tak, jasne - usiadłem na przeciwko niej.
- A oni? - wskazała ręką na resztę, zero zahamowań. Szczerze? Na chwilę zapomniałem o ich istnieniu.
- Zostają - odparłem lekko zdezorientowany.
- Wolałabym po być tylko z tobą - słodko się uśmiechnęła. Uno momento! Stop! Nathan myśl.
- My pójdziemy na górę - odezwał się Seev, uśmiechnąłem się do nich przepraszająco. Poszli.
- To teraz mów - poleciłem.
- Po co ten pośpiech? - przysiadła się do mnie. Miałem wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu znacznie wzrosła.
Jay
- A to kto? - spytałem pozostałych, gdy już znaleźliśmy się w moim pokoju.
- Tamara - odpowiedział Tom wzruszając ramionami. Popatrzyłem na niego jak na jakiegoś niedorozwiniętego. 
- No, co? - odparł brunet. - Pewnie ta od tego artykułu w gazecie. Pomyślcie..
- Parker, ty już się lepiej zamknij - przerwał mu Max. - Jeszcze trochę a dojdziesz do takich samych wniosków jak w restauracji! - prychnięcie pozostałych było aprobatą słów Łysolka. Tom tylko przewrócił oczami.
- O czym wy mówicie? - spytała Kayla. Ta i teraz jej tu wytłumacz, że Tom myślał, że Nathan chciał ją porwać na targi żywym towarem. Spojrzałem wymownie na Thomas'a.
- Widziałaś może film "Uprowadzona"? - spytał lekko zmieszany. Oczy dziewczyny prawie wyszły na wierzch - widziała.
Nathan
Wzniosłem oczy ku niebu, a raczej sufitowi. Czy ona jest świadoma tego jak bardzo mnie irytuje?
- Nathy, co jest? - zaczęła jeździć mi dłonią po poliku. Przez chwilę toczyłem bój z samym sobą. 
- Miałaś tak na mnie nie mówić - odskoczyłem od niej. Nie, no nie wierzę, znowu daję jej się zmanipulować. To jakieś żarty jakby nie wyciągnął żadnej nauki z przeszłości. Tamara jest piękna, pełna chęci do życia, radosna, może i nawet ciut zwariowana, otwarta, bezwstydna, konkretna... Ale przede wszystkim jest pustą i wyrafinowaną zołzą. Tak... Zanotowałeś?
- Nathan, co ci? - spytała płaczliwym głosem. Odchyliłem głowę do tyłu i zakryłem twarz dłońmi.
- Tamara przestań udawać kretynkę - westchnienie wydobyło się z pomiędzy moich warg.
- Co? - obruszyła się. - Przed wejściem dało się zauważyć, że przerzuciłeś się na płaczki - znów przybrała pewien siebie ton.
- O czym ty mówisz? - wyprostowałem się. Cała moja uwaga została skupiona na niej.
- Oj, Nathy - chwyciła moją twarz w swoje dłonie. Zgromiłem ją wzrokiem, oddaliła się.
- No, więc? -ponagliłem.
- Nie udawaj głupiego, Sykes. O tej waszej zabaweczce - ręką wskazała na schody, na których wcześniej zniknęli chłopaki z Kayl. Uniosłem pytająco brew, westchnęła.
- Słuchaj nie przyszłam tu rozmawiać o twoich nowych sympatiach. Choć... Bardzo nisko upadłeś w tej kwestii - spojrzała na mnie znacząco. - Ale cóż...
- Konkrety - wywróciłem oczami. Ten jej monolog powoli wyprowadzał mnie z równowagi.
- Po prostu daję ci możliwość wrócenia - wypaliła prosto z mostu, a mnie zatkało. Z pewnością miałem minę jakbym został ogłuszony patelnią. W końcu przypomniałem sobie, po co w ogóle do niej zadzwoniłem.
- Co to jest? - rzuciłem na stół poranną prasę.
- Gazeta - odparła jak najspokojniej.
- Tam! - czułem, że moja cierpliwość powoli się kończy.
- Skąd pomysł, że to ja? - nie wytrzymałem. Chwyciłem papier i zacząłem czytać.
- "Czy i wy macie marzenia? Każda młoda dziewczyna marzy o spotkaniu ze swoim idolem. Tej się udało i oto stała się zabawką najmłodszego członka The Wanted. Jak to możliwe? Sama niechętnie wspomina o strasznych chwilach. Najbardziej jednak boli ją to, że zawiodła się na swoim ideale, wręcz autorytecie. >> Udało mi się zdobyć bilety na koncert chłopaków, byłam w siódmym niebie, latałam po pokoju jak opętana. Gdy nadszedł owy dzień myślałam, że serce stanie mi z radości. Szalałam pod sceną, udało mi się wejść za kulisy i wtedy się zaczęło... Na początku..." - dalej ominąłem tekst. Tabloid pisał same oszczerstwa jak to niby najpierw uwiodłem a potem wykorzystywałem (wielokrotnie) ową dziewczynę, by następnie porzucić ją i znaleźć sobie kolejną. Gazeta nie kryła także podejrzeń, że ta sytuacja nie zdarzyła się pierwszy raz i z pewnością nie była wyjątkiem. Stek kłamstw. - "... Mamy nadzieję, że historia panny Whout przestrzeże inne, zapatrzone w zwykłego drania, młode dziewczyny." - dokończyłem i spojrzałem na nią wyczekująco.
- To, co? Jedna Whout na świecie? - artykuł nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia.
- Mam cię oskarżyć o zniesławienie? - byłem wściekły. Nie dawałem za wygraną. - Czego chcesz? - na to pytanie najwyraźniej nie była przygotowana. Szybko jednak skryła szok i dezorientacje.
- Zabierzesz mnie ze sobą na trasę po świecie - wypaliła.
- Z głupiałaś?! Ona trwa...
- Pół roku - odparła jakby mówiła o pogodzie, a nie o ponownym wywróceniu mojego życia do góry nogami.
- To nie zależy ode mnie. Nie możemy brać w trasy byle kogo - próbowałem oponować.
- Kels i Nar jeżdżą - znowu genialne sprostowanie. Czujecie tę ironię?
- Ale to są dziewczyny Tom'a i Sivy - dopiero, gdy wykrzyknąłem te słowa, zdałem sobie sprawę o co naprawdę tu chodzi. - Zapomnij.
- Chcę tylko po pojawiać się w paru ważnych miejscach. Możesz mnie nawet wkręcić do ekipy. Zresztą rób co chcesz - podniosła się z kanapy i ruszyła w stronę wyjścia. Złapałem ją w drzwiach.
- Chwila, a co ja z tego będę miał? Skompromitowałaś mnie.
- Mój, mały, głupi Nathan - uśmiechnęła się, starałem się nie prychnąć jej w twarz. - Sam to zrobiłeś na antenie radio. Tego artykułu w gazecie oprócz ciebie i speaker'a nikt nie widział. Mam wujka w tabloidach i swoje sposoby - chwyciła za klamkę jednak na moment się zatrzymała. - Ale... zawsze łatwo rozprzestrzenić tą wieść, więc... Masz czas do jutra. Czekam za telefonem - otworzyła drzwi. Szybko się o nie oparłem. Miałem mało czasu, a musiałem jakoś poukładać sobie tę rozmowę. 
- To szantaż? - spojrzałem na nią.
Jay
Rozmowa się nie kleiła, więc postanowiliśmy włączyć na laptopie jakiś film.
- Idę skoczyć do kuchni - poinformowałem resztę. Wiadomo, kino bez przekąsek to niekino.
- Idę z tobą - odparła Kayl, a napotykając moje pytające spojrzenie, dodała. - Oni tam rozmawiają, razem szybciej się uwiniemy i może nas nie zauważą. 
Z szafek i lodówki pozbieraliśmy spore zapasy. Udało nam się dojść do tego pomieszczenia niezauważonymi, choć docierały do nas strzępy rozmowy Młodego. 
- Masz wszystko? - spytałem dziewczyny. Kiwnęła potakująco głową. Ruszyliśmy w stronę schodów...
- To szantaż? - usłyszałem głos Nath'a.
- Na, który nie masz dowodów - odparła inna osoba. Odwróciłem się w stronę, z której dobiegał ów dźwięk i zobaczyłem wkurzonego Nathan'a rozmawiającego z jakąś czarnowłosą.
Nathan
Lekko drwiący, słodki uśmiech widniejący na twarzy Tammary przyprawiał mnie o mdłości.
- W co ja się wkopuję? - powiedziałem bardziej do siebie niż do niej.
- Nathy, w nic czego wcześniej nie przerabialiśmy - zarzuciła mi ręce na szyję. Naprawdę nie miałem już do niej siły. Westchnąłem. Nawet nie zauważyłem, kiedy wbiła mi się w usta. Kolejnym bodźcem jaki odebrałem był dźwięk misek, chrupek, chipsów uderzających o podłogę...

  
Bueno, si yo no entiendo?

 

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział 13: Entiendo, pero hay que afrontarlo...


Yo nunca haría esto a usted lo que...

Nathan
- Naprawdę nazywam się Katherina Maryja Finegarda Michellonni...- zrobiła pauzę, jakby zastanawiając się co dalej? Ścisnąłem delikatnie jej rękę - nadal nic.
- Francuska? - zapytałem cicho. Uśmiechnęła się słabo i pokręciła przecząco głową.
- To trochę skomplikowane...
- Postaram się to jakoś rozkomplikować - popatrzyła na mnie, nie było jej zbyt do śmiechu - Zrozumieć - poprawiłem się.
- Mój ojciec jest w połowie Francuzem, w połowie Kanadyjczykiem. Matka jest Brazylijką o portugalskich korzeniach. Poznali się w Madrycie - piękne miasto, wiesz?
- Byliśmy z chłopakami.. - odpowiedziałem.
- A no tak.. W każdym bądź razie. Jestem dzieckiem z wpadki. "Rodzice" nie byli ze sobą.. To był jednorazowy skok w bok. Ojciec był w związku z inną kobietą. Kiedy dowiedział się, że moja matka jest w ciąży dążył do aborcji. Niestety, dowiedział się o tym, gdy ona była już w szóstym miesiącu - trochę późno na usunięcie - uśmiechnęła się blado. - Dom dziecka nie wchodził w grę. Facet ożenił się z moją matką, żeby dobrze wypaść wśród swojego biznesowego towarzystwa. Matka zaczęła się stroić i chodzić na te wszystkie banki itp. i... - głos jej się zawiesił.
- To trochę tak jak nasze wywiady, chyba... - wyszeptałem.
- Nie, wasze wywiady to wasze życie. To spotkania z fanami, radość z bycia z nimi...
- Zdarzają się gorsze dni...
- Nath, po czyjej ty stronie jesteś? - spytała.
- Kayl - szepnąłem i odgarnąłem jej włosy z twarzy.
- Nie ważne - odsunęła się. Znowu ją do siebie przygarnąłem, ale sytuacja się powtórzyła.
- Mała, przepraszam - powiedziałem jej do ucha.
- Dobra, mniejsza - znowu się odsunęła, dałem już z tym spokój - Kontynuując...
- Czekaj, na pewno w porządku? - dopytałem.
- Nathy, jest w porządku.
- Nathy?
- Przepraszam tak jakoś...
- Nie, jest okej - uśmiechnąłem się. - Słodko.
- Proszę?
- Nic, co było dalej? - znowu złapałem ją za rękę.
- Oke-e-e-j, tak więc chodziła na te wszystkie imprezy i... żyła pełnią życia. Do dwunastego roku życia wychowywała mnie opiekunka. Potem musiałam stać się "panną z dobrego domu", więc zaczęłam towarzyszyć ojcu przy tych wszystkich spotkaniach... Ale różnie się one kończyły, najczęściej alkoholem... Miałam czternaście lat i kazano mi być zawsze posłuszną, mówić co wymaga sytuacja, zajmować się swoim papierami. Ci biznesmeni... - głos ucichł. Zapadła głucha cisza. Za bardzo nie wiedziałem jak powinienem się zachować - nie zawsze umieli, po pijanemu, zachować się odpowiednio - dokończyła.
- To znaczy? - dopytywałem. Cisza...
Kayla
Podniosłam na niego wzrok, szukałam w jego twarzy czegoś świadczącego o tym, że mnie podpuszcza, że dobrze zna odpowiedź na to pytanie. Nie znalazłam, jednak postanowiłam zignorować to pytanie. To, że obiecałem mu powiedzieć prawdę, nie znaczyło, że będę opowiadać o swojej przeszłości z wszystkimi szczegółami.
- W końcu nie wytrzymałam i wygarnęłam jednemu ze wspólników ojca, co o nim myślę. Facet zerwał z nim umowę. W domu odbyła się niezła awantura. Codzienność, ale tym razem.. Echmn.. - podwinęłam od spodu bluzę - No, więc tak skończyła się nasza znajomość - opuściła materiał. - Spakowałam potrzebne rzeczy i wyjechałam do Londynu. Podrobiłam dokumenty i dostałam się do dobrego liceum, następnie złożyłam papiery na prawo. Brakowało mi tylko aplikacji, po którą miałam się zgłosić. Ale w dzień, kiedy miałam ją uzyskać pewien idiota wpadł na mnie na ulicy i zniszczył podanie. Resztę już znasz...
Nathan
Kiedy podniosła fragment bluzy, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Na lewym boku, tuż pod linią żeber widniała mała blizna, cztery odciski po pierścieniach. Miałem nie dopytywać, ale żeby z kastetem, na dziecko? Wyszedłem z szoku dopiero w chwili, kiedy skończyła mówić.
- Masz mu to za złe? - spytałem. Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę, że nie sprecyzowałem pytania - To znaczy, temu idiocie? - chwile się zastanawiała.
- Nie... raczej, nie - westchnąłem.
- Żałujesz tego, że mnie spotkałaś. Prawda, fałsz? - wypaliłem nagle i od razu ugryzłem się w język. Nie pewnie na nią spojrzałem.
- Fałsz. Nigdy nie należy żałować czegoś, co chociaż przez ułamek sekundy, sprawiło uśmiech na twojej twarzy.
- Heh...  - uśmiechnąłem się.
- Ale za każdy uśmiech płaci się morzem łez - dodała. Dalej siedzieliśmy w ciszy.
- A... dlaczego dzisiaj tak się zdenerwowałaś? - w końcu zadałem pytanie, które dręczyło mnie od chwili, w której zniosłem ją z parapetu.
- Jaa... ja... - popatrzyła na mnie bezradnie. Przysiadłem się bliżej.
- Scooter mnie zwolnił - wypaliła na szybko.
- Nie prawda.. Posłuchaj..
- Zamknij się! Miałam z nim umowę - nie zrozumiałem. Westchnęła z irytacją i kontynuowała - Po tej ostatniej pijackiej imprezie, przesunęłam ten wywiad na następny dzień. Musieliście napisać piosenkę, Braun, gdy się o tym wszystkim dowiedział, trochę się wściekł. Skończyło się na tym, że jak zawalę radio to wypadam. A w czwartek wraca Nano.... do was.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Nie było sensu wmawiać jej, że to tylko głupi żart. To była jego ostateczna decyzja. W czwartek..... będzie koniec. I to wszystko przeze mnie. Ja nie obudziłem chłopaków, przez moje myślenie nie pojechaliśmy do radio i ja następnego dnia pokłóciłem się ze speaker'em. Schrzaniłem wszystko. Brawo, Nath.
- Ej, coś się wymyśli - uśmiechnąłem się.
- Heh.. Nath, ja nie mogę zmienić pracy.
- Rozumiem, że to twoja wymarzone zajęcie, ale.. - położyła mi dłoń na ustach.
- Nie mogę - odsunęła się i spuściła wzrok.
- Czemu? - podała mi komórkę.
- Wejdź w pocztę - posłusznie wszedłem i odszukałem ostatnie nagranie, z okolic południa. Kliknąłem ''play''. Po odsłuchaniu sam nie wiedziałem już nic.
- Kayla, od kiedy to trwa?
- Co? Od kiedy mój kochany tatusiek napastowuje mnie telefonicznie? Od kiedy zaczął mnie śledzić? No, co? - krzyczała, ale z każdym słowem zbierało jej się na płacz. Nie chciałem kolejnej kłótni. Szybko złapałem ją od tyłu w pasie i mocno do siebie przyciągnąłem... - Ciii.. spokojnie.
- Od kręcenia video do "Glad you came". Widział mnie z wami na Ibizie, a przynajmniej tak twierdzi - odpowiedziała już nieco spokojniej. - Od tego czasu regularnie wydzwania. Zmieniam numery telefonu, ale on zawsze zdobywa nowy i dzwoni z zastrzeżonego. Tamtego dnia, w NY dzwoniła matka..- cisza, ponownie.
- Wiesz, czego chce? - spytałem cicho z głową ułożoną na jej ramieniu.
- Troszkę... - głos jej się łamał.
- Ej, mała. Nie maziemy się, dla niego nie warto. Założyłem jej włosy za ucho, te jednak szybko wróciły na poprzednie miejsce. - Uparciuch.
- Heh, on wie, że mam dojścia do różnych wpływowych osób. No, bo kto ma większy wpływ na nastolatki niż ich idole? W każdym razie ma interes. Tak, mówił na początku. Nie byłam czymś takim w ogóle zainteresowana. Potem dzwonił, że chce odzyskać dziecko, że jestem niepełnoletnia i ściągnie mnie, choćby siłą, z powrotem do Hiszpanii. Telefon od matki był błaganiem o powrót i transfuzje.
- Zaraz jaką transfuzje? - czułem się jakbym przegapił istotny moment w filmie.
- Ojciec miał do czynienia różnego typami używek. Skaziły mu krew i organy. A, a ja jestem jego bliźniakiem genetycznym. Oczywiście mógłby znaleźć kogoś innego, ale po co tracić pieniądze? Jeszcze przez osiem miesięcy jestem pod jego władzą. Poza tym zależy mu na pozycji w show biznesie i szuka kontaktów, typu numery telefonów, adresy - nie wiedziałem co odpowiedzieć. Ja nic nie wiem.
- Dlatego nie mogę się ruszać z miejsca. Wszędzie trzeba składać papiery, czy to na mieszkanie, czy do pracy. On ma wtyki, mnie znajdzie i zaciągnie tam z powrotem. Tym bardziej, że chociaż posiadam obywatelstwo brytyjskie, jestem tu jakby nie legalnie.
- To wszystko brzmi jak jakiś kiepski melodramat...
- Serio? Widzisz, nie zauważyłam.
- Hej, coś wymyślimy, ale do czwartku dajmy sobie spokój. Jeszcze nic nie jest pewne - powiedziałem.
- Yhmn, dziwnie się teraz czuję.
- Ty? To ja dostałem nadmiar informacji na raz! - udałem oburzonego.
- Sam chciałeś! - wyrwała się z mojego uścisku.
- Spokojnie, żartowałem.
- Kiepski żart - wystawiła mi język.
- A to jest z twojej strony bardzo dojrzałe - zrobiłem to samo.
- Dzieciuch - uderzyła mnie poduszką. Przyciągnąłem ją z powrotem do siebie. Odwróciła twarz.
- Nikomu nie powiesz, prawda? - chciała się upewnić.
- Słowo harcerza.
- Nath, ty nie byłeś w harcerstwie.
- Oj, to się wytnie - zaśmiałem się - Nie powiem, - dodałem już poważnie - ale chłopakom musimy co nie co wyjaśnić. Przynajmniej z tą całą dzisiejszą sytuacją.
Pataknęła głową: - Coś wymyślę...
-.. ślimy - poprawiłem ją.
Uśmiechnęła się, zapadła niezręczna cisza.
- To-o-o-oo-o-o, przemalowujemy w końcu chłopakom pokoje? - spytałem.
- Nie sądzisz, że jak na dzisiaj mieli już wystarczająco dużo atrakcji?
- Mówi to ta co przekoziołkowała przez schody - zaczepiłem ją.
- Nie chce mi się.. - odparła i położyła głowę na moim ramieniu.
- No, ale to tradycja?! - wykrzyknąłem.
- I co z tego? - zrobiłem minę zbitego psa - Oh, no niech będzie, ale farbujemy ciuchy!
- Klasyk! - uśmiechnąłem się szeroko. Wstałem z łóżka i pociągnąłem ją za sobą, cmoknąłem w polik i poprowadziłem w stronę pokoju Łysolka. Śmialiśmy się jak małe dzieci zbierając ciuchy po pokojach pozostałych. 
- Kayl, patrz! - wyciągnąłem z kieszeni jeansów Jay'a Blackberry'ego.
- Weź to zostaw, gdzie było...
- Żeby taki sprzęt uległ zniszczeniu w pralce?! Masz mnie za jakiegoś nieczułego oprawcę?
- Tak właśnie za niego cię mam! A teraz pakuj te rzeczy do pralki - powiedziała ze śmiechem. Kiedy już się z tym uporaliśmy, zająłem się przeglądaniem komórki Loczka.
Max
Siedzieliśmy z chłopakami w pizzerii. Staraliśmy się rozkminić tą sytuacje, której byliśmy świadkami w domu.
- To wszystko jest jakieś dziwne - podsumował Siva, delektując się ostatnim kawałkiem pizzy.
- Nom, cała ta sytuacja przypomina trochę tą z filmu "Uprowadzona". Co wiecie, niby miły, porządny chłopak chce pomóc dziewczynom, a w konsekwencji okazuje się handlarzem żywym towarem - odezwał się Parker, siorbiąc słomką z dna butelki.
- TOM! - wykrzyknąłem - Teraz wpadłeś na tak błyskotliwy pomysł? - spytałem przerażony. No chyba, nie.. Ale, Nath? Kto go tam wie?! Ale ona się szarpała! Moje myśli analizowały w pośpiechu dzisiejsze popołudnie... - Chłopaki, wracamy! - krzyknąłem.
Kayla
Siedziałam na krzesełku barowym w kuchni  chłopaków. Nasza farbnica (potocznie zwana pralką) pracowała na pełnych obrotach. Nath oparty o zlewozmywak nadal grzebał w tym aparacie..
- Słuchaj, może byś tak..- wypowiedź przerwało mi nagłe wejście (a raczej wtargnięcie) chłopców do domu. Drzwi odbiły się od ściany. Spanikowany Tom z Max'em podbiegli do mnie, a reszta wpadła im na plecy.
- Co się stało? -wykrzyknęłam przerażona.
Nath, nie był lepszy. Wystraszony, upuścił telefon wprost do odpływu rozdrabniarki.  
- Cholera! - wykrzyknął. Tom popchnięty przez Jay, chwycił się pokrętła, które niestety przekręciło się i wokół rozległ się chrzęst metalu. McGuiness wolnym krokiem zbliżał się do dziewiętnastolatka. Mina Nath'a wyrażała wielkie przerażenie. 
- Stary, kumplu odkupię ci. Spokojnie -nie wytrzymałam. Zaczęłam się głośno śmiać. W efekcie czego z zagłówka kanapy wylądowałam na niej, a następnie pod nią.
- Który to już raz dzisiaj? - spytał ledwo trzymający się na nogach Sykes. - Wstępujesz do cyrku? - reszta TW zawtórowała mu śmiechem. Nikt nie poruszył rozmowy z Braun'em.
- Mówiłam, że coś wymyślę - wyszczerzyłam się w odpowiedzi. Podał mi rękę przez kanapę. Chwyciłam ją i już wstawałam, kiedy udawany płacz Jay'a znowu odbił się moim zgięciem w pół ze śmiechu. Ponownie wylądowałam na podłodze, nieświadomie pociągnęłam za sobą chłopak, który po części leżał na mnie, po części na kanapie. Spojrzeliśmy na siebie, po chwili pękaliśmy ze śmiechu. Humor udzielił się pozostałym, którzy także "polerowali podłogę własnymi ciałam".
- Ehem, ehem - odwróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegał głos. W progu stała jakaś dziewczyna. - Przeszkadzam? - przejechała po nas wzrokiem (nadal leżeliśmy w dziwnych pozycjach).
- Tamara, ożesz w mordę - usłyszałam szept Sykes'a.

Y lo que eres?


Mówiłam, że tamten rozdział był długi, tak? W każdym razie trzy ostatnie rozdziały, były w rzeczywistości jednym (dlatego wyszły takie długie). Przepraszam.
Jej, teraz wiecie o Kayly teoretycznie wszystko, wiecie co się wydarzyło w Nowym Jorku, kim jest Tamara dowiecie się nie długo, jeszcze jakieś życzenia? :)
Ten rozdział jest specjalnie długi i ma dużo elementów... Ciekawe czy zauważyliście taki jeden, drobniutki szczególik?  :D
 Łał, mam rozdziały napisane do przodu o.O - nowość.
Do następnego. :)

piątek, 12 lipca 2013

Rozdział 12: Mariposas


"Butterflies, butterflies, we were meant to fly.
You and I, you and I, colours in the sky.
We could rule the world someday, somehow but we'll never be as bright as we are now."

<The Wanted "Gold forever">

***rzut okiem w przeszłość - Nowy Jork - 24 lipca***
 
Perspektywa Natha
- New York, New York, New York!!!- śpiewał, nieźle już zalany, Parker. Do chórku przyłączył się Łysol, a żeby żeby równowaga owłosienia na głowie była zachowana, dołączył się również Loczek. 
To był nasz pierwszy, wspólny wyjazd (poza teren Anglii), w którym brała udział Santiago. No, cóż? Sam początek naszej znajomości przekreślił miłe relacje. Ale to był wyjazd! Parę wywiadów, jeden koncert! Tydzień w NY. Chcieliśmy się po prostu zabawić. Ona jak zawsze... Poukładana, papiery w teczce, mało żartowała. Co chwile wydzwaniała jej komórka, co było powodem naszych żartów. No, bo kto może tyle wydzwaniać? Heh.. Nie odebrała ani razu. W końcu postanowiłem zapytać się o tego "cichego wielbiciela". Nie odpowiedziała nic.
Byliśmy podzieleni (my i cała ekipa) na trzy pokoje. Ja swój dzieliłem z Sivą, Jay'em, Max'em i Kaylą. To ostatnie nie za bardzo mi się podobało, ale cóż. Nie będę się odzywał, bo znowu zostaną opacznie zrozumiany. Wszyscy (z wyjątkiem jej, oczywiście) siedzieliśmy w pokoju Parker'a i "świętowaliśmy" udany koncert. Jak to bywa Tom+szampan = przemoczone ubranie. Tym razem padło na mnie, więc poszedłem się przebrać. Wszedłem do pokoju, po drodze ściągając koszulkę przez głowę. Zatrzymałem się, gdy zza zakrętem w pokoju (pomieszczenie w kształcie litery "L" z podwyższeniem, na którym mieściły się dwie łazienki - cudo)dało się słyszeć odgłos rozmowy. Santiago odebrała telefon. Szok. Już chciałem wejść i powiedzieć jakiś błyskotliwy komentarz, kiedy usłyszałem, że głos jej się załamuje - płakała. Poczekałem aż połączenie zostanie zakończone i wszedłem do pokoju. Spojrzałem na nią: skulona na łóżku, z zapłakanymi oczami. Kiedy mnie zobaczyła, szybko otarła łzy i wyprostowała się.
- Co się stało? - spytałem.
- A co? Tematy na imprezie się skończyły? - naskoczyła na mnie.
- Wiesz, co? Mogłaś przyjść i sama coś opowiedzieć. A nie zgrywać księżniczkę ze szkła!
- Pewnie, bo byście mnie tam chcieli - odburknęła.
- No oczywiście, chociaż pewno twój telefoniczny kochaś jest o wiele lepszym towarzyszem..
- ZAMKNIJ SIĘ! Nic o mnie nie wiesz! - krzyknęła.
- Bo nic nie mówisz!
- A pytasz?!
- Nie będę ci w cztery litery wchodził, żebyś była zadowolona. Raz spytałem i co? - sprostowałem.
- Eee tam, spadaj!
- Nie przyszedłem tu do ciebie! W przeciwieństwie do ciebie mogę tu siedzieć, bo ja na to pracuję!
- Wyśpiewujesz kilka linijek tekstu i tyle!
- A ty co robisz?! Służysz takiemu leniowi jak ja i za to masz kasę. Beze mnie cię nie ma - chciała uderzyć mnie w twarz, ale w porę chwyciłem jej dłoń.
- Nie pozwalaj sobie królewno... - w tym momencie zadzwoniła jej komórka. Popatrzyła na mnie z lękiem. Obydwoje w tym samym czasie rzuciliśmy się po komórkę. Byłem pierwszy. Odebrałem.
- Katherina posłuchaj mnie w końcu! - zabrzmiał męski głos po drugiej stronie słuchawki.
- Katherina? - zapytałem ze zdziwieniem. I w tym momencie, wylądowałem na podłodze. Kayla rzuciła się na mnie, przerywając połączenie.
- Ty, dupku - wrzasnęła i uderzyła mnie w odkryty tors. Usiadłem i już miałem jej coś odpowiedzieć, kiedy zauważyłem, że po jej policzkach drążą kanaliki słone kropelki wody.
- Katherina? - spytałem ostrożnie. Nawet na mnie nie spojrzała. - Kayla, kto to? - spuściła głowę. Usiadłem obok i trąciłem nogą jej kolano. - No, ej? - uśmiechnąłem się ciepło.
- Możemy udawać, że to się nie wydarzyło? - w końcu się odezwała.
- Nie, możemy się umówić, że nikomu o tym nie powiemy - odparłem. Uśmiechnęła się smutno.
- Powiesz mi?
- Innym razem, Nath. Dobrze?
- Obiecujesz?
- Obiecuję, jeżeli taka sytuacja się powtórzy, spróbuję powiedzieć ci wszystko.
- Spróbujesz?
- Nigdy nie wiadomo, czy będziemy wówczas utrzymywać jeszcze kontakt.
- Yhmn. Okej.
- Prze.. - zaczęliśmy w tym samym czasie.. - Na 3,4? - zapytałem. Potaknęła głową.
- Trzy.. czte...
-  Przepraszam - powiedzieliśmy równo. Uśmiechnąłem się i ruszyłem na poszukiwania jakieś czystej koszulki. Włożywszy ją, kierowałem się w stronę wyjścia z pomieszczenia. Odwróciłem się.
- Chcesz iść? - spytałem.
- Będę przeszkadzać.
- Jesteś teraz częścią The Wanted. Jesteśmy jak twoja rodzina - odparłem.
- Oby nie - wyszeptała - No, dobrze - powiedziała już głośniej. Zgodnie z umową - nie pytam. Uśmiechnąłem się, chwyciłem ją za przedramię i zaprowadziłem do reszty. Na początku atmosfera była troszkę spięta, ale szybko wróciła do normy i nawet moja płaczka się rozkręciła. Było naprawdę świetnie. Bo każdy zasługuję na drugą szansę bez patrzenia i porównywania jej do przeszłości posiadacza. Do pokoju wróciliśmy koło drugiej nad ranem. Padnięci, rzuciliśmy się na swoje łóżka.
Długo szczerzyłem się do leżącej, na posłaniu, na przeciwko mnie dziewczyny.
- No, co? - spytała.
- Nic. Wcale nie jesteś dzika - odparłem. Spuściła wzrok... Znowu palnąłem coś nie tak.
- A ty nie jesteś pustą, zapatrzoną w siebie, egoistyczną gwiazdunią - rzekła.
- Dzięki - odparłem udając urażonego. Jak można było w ogóle tak o mnie pomyśleć? Ni stąd, ni zowąd dostałem poduszką w głowę.
- Co? - uniosłem brwi w kierunku Kayl ( ta, wtedy po raz pierwszy zdrobniłem jej imię {no w myślach, ale zawsze coś. Co nie?} ).
- Czemu mnie o wszystko obwiniasz? - udała zdziwioną.
- Hmmn, bo tylko ty nie masz poduszki? A propo tego - odrzuciłem jej ją z powrotem. Chwyciła ją i mocna przytuliła, kładąc głowę na jej powierzchni.
- Dobranoc i dziękuję - powiedziała.
- Kolorowych i dobrze cię poznać - nic już nie odpowiedziała tylko uśmiechnęła się. 
Wtem dało się słyszeć krzyk Max'a.
- Zrobiłeś to? - spytała dzieczyna.
- To był świetny pomysł - wzruszyłem ramionami z uśmiechem na ustach.
- Ale.. ale...  - zaczęła się śmiać w poduszkę.
Nagle nad naszymi łóżkami pojawił się Łysolek.
- Możecie mi powiedzieć jak to się stało, że w prysznicu leci woda z toalety? I to nie ze spłuczki!!! - krzyczał na nas, owinięty tylko ręcznikiem na biodrach.
- Jego pytaj - odparła.
- Za głupi jest! - odrzekł.
- No ej... Może pomysł był jej, ale to ja to wykonałem - rzekłem.
- Nathan! - krzyknęła.
- Znowu!- Max rzucił się w moją stronę, przeskoczyłem na łóżko Kayly i schowałem się pod jej kołdrą.
- Zimno! - krzyknęła. Łysol kontraatakował.
- JAY! - wydarliśmy się, wołając naszą ostatnią deskę ratunku. Lekko (mocno) podpity Loczek przybył, niestety po drodze potknął się i spadając na ziemię za haczył o ręcznik  Max'a, który zjechał mu do kostek. Zasłoniłem Santiago oczy. Chociaż pisk naszego golasa pewnie dał jej do myślenia. Po kilku chwilach znów zostaliśmy sami pod jedną kołdrą i rozmawialiśmy do rana. W sumie to o wszystkim i o niczym. Tego dnia (a raczej nocy) bardzo ją polubiłem, to była moja Kayla. Taką chciałem mieć. 

Parę dni po powrocie z USA, Nano został prawą ręką korporacji "Scooter Braun Project", czyli rola naszego day to day menager'a przypadła na Kaylę. Była trochę przerażona, nie chciała popełnić żadnego błędu tak było i potem. Po rozmowie z Braun'em i kolejnym telefonie (o którym oficjalnie nie wiedziałem, ale ciii) Santiago wróciła do poprzedniej zimnej formy. Brakowało mi "mojej dziewczynki, mojej Kayl" {chociaż raz zdrobniłem przy niej jej imię i spotkałem się z dezaprobatą, nie przestałem nazywać jej tak w myślach} i choć czasami widziałem jej przebłyski, wiedziałem, że nigdy nie zostanie ze mną na zawsze. Ta forma jej charakteru, jej prawdziwe "ja"  było starannie ukryte przed zranieniem...

***wracamy do teraźniejszości - pokój Natha - deja vu***
Nathan
- Powiesz mi co się stało?
- Spróbuję.. - odparła nie pewnie. Wiedziałem, że pamięta o obietnicy. Ona nigdy nie zapomina. Jednak nie chciałem jej poganiać ani naciskać. Miała rację - dobrotliwy tatusiek się we mnie odezwał. Pocieszająco schwyciłem ją za przedramię. Syknęła. Przed oczami pojawiła mi się sytuacja na schodach. 
- Ściągnij bluzę - poleciłem.
- Co? - spytała nieprzytomnie. Najwyraźniej wyrwałem ją z rozmyślań.
- Bluza... Proszę - poparzyła na mnie błagalnie, ale spełniła prośbę. Oprócz małych siniaków - spowodowanych upadkiem ze schodów i czerwonej skóry na prawym poliku (za co byłem niestety całkowicie odpowiedzialny) wszystko było w porządku. Oprócz...
- Kayl, co się stało z tą ręką? - spytałem delikatnie podnosząc prawą kończynę. Była cała posiniaczona.
- Jak mnie nazwałeś?
- Kayl.. Kayla, przepraszam.
- Nie, jest w porządku, okej - byłem zdziwiony.
- Naprawdę mogę? - wolałem się upewnić.
- Yhmn, - uśmiechnęła się blado - ale nie za często - dodała.
- Dobrze - kąciki moich ust poszły w górę - Bardzo boli? - powróciłem do poprzedniego tematu.
- Trochę.
- Coś ty zrobiła? - uśmiechnąłem się z politowaniem.
- Wypadki się zdarzają..
- Ale to się nie powtórzy. Chodź - znowu zeszliśmy na dół (chyba też zaczynam mieć schodofobię, to zaraźliwe).
Kayla
Nathan przesadza, nic mi nie będzie. Ta kłótnia była bez sensu, ale to właśnie dzięki niej zaczynamy znowu normalnie rozmawiać. Nie chcę znowu zawrócić z wybranej drogi. Sykes miał rację: "jeden krok do przodu, trzy do tyłu". Ale tym razem nie chcę się cofać. 
- Co się tak zastanawiasz? - spytał, kiedy siedziałam na kuchennym blacie, a on starał się opatrzyć mi rękę. Dobrze, że umie śpiewać, bo lekarz z niego żaden.
- A nic... 
- Nic - powtórzył głucho i utkwił wzrok w mojej twarzy.
- Oj tam, po prostu nie chcę się znowu cofać.
- Uznajmy, że rozumiem - odparł, kończąc opatrunek. Popatrzyłam krytycznie na rękę.
- Dopiero się uczę - powiedział w odpowiedzi na mój niewypowiedziany komentarz. Po czym znowu wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju.
- Nathan... Nogi mam całe.
- A no tak, racja - szedł dalej.
- Nathan'ie James'ie Sykes'ie zgłaszam się z poleceniem postawienia mnie na ziemię - gdy skończyłam składać swoją prośbę byliśmy już na miejscu.
- I po co się tak niecierpliwić? - spytał.
Uśmiechnęłam się po czym mina mi zrzedła.
- Co jest? - spytał.
- Obiecaj, że postarasz się zrozumieć i nikomu nie powiesz ani słowa.
- Nie ufasz mi? Za kogo mnie masz?
- Nath...
- Obiecuję - usiadł obok mnie i splótł palce swojej prawej ręki z moimi. Westchnęłam.
- Naprawdę nazywam się Katherina Maryja Finegarda Michellonni...
Verdad


Rozdział jest chyba najdłuższy jaki napisałam. Nie chciałam dzielić go na dwie część, bo bałam się, że się pogubicie. I tak schrzaniłam końcówkę, ale cóż...
Co o nim sądzicie? 
  
INFORMACJA

Ten rozdział jest specjalnie dodany wcześniej, dla Was. :)
W niedzielę wyjeżdżam na wakacje. Mam już napisany kolejny rozdział, więc...
Jeżeli będzie wifi - 13 rozdział pojawi się za tydzień, jak nie to za 2 tygodnie.
♥ Sexi Nath ♥ - No zgadzam się :) Jacy Ci chłopcy nieodpowiedzialni, że zostawiają sami w domu tych dwoje... Ale Tom się skapnie. W swoim czasie xD
Loko Wata - rozdział jest natychmiast :)
Kiniaaaa:* - Nie obrażaj się :*
Agnieszka :) - Bardzo dziękuję za komentarze ♥

Dziękuję, że jesteście i to czytacie :) Uwielbiam Was, jesteście przyczyną mojego uśmiechu ♥
Jejku, ale mam dzisiaj dzień. ^^ 

PS.: Rozdziały pisze Lose my mind - tak żeby była sprawiedliwość, dobrze Kinga?  :)

To, pa :)

środa, 10 lipca 2013

Rozdział 11: Usted no entiende...

Para todos ustedes tan simple,  
                          pero usted no puede dejar de


Kayla
Bałam się go. W tym momencie naprawdę się go bałam.. Stał przede mną, dłońmi przytrzymywał mnie przy ścianie. Wpatrywał się we mnie wielkimi źrenicami z lekko rozchylonymi ustami, z których wydobywał się płytki, nierówny oddech. Naraz zaczął być przerywany, chłopak przeniósł swoje dłonie na ścianę po obu moich stronach i pochylił głowę w celu odzyskania prawidłowego oddechu. Gdy to zrobił spostrzegłam, że drzwi były otwarte. Nie zastanawiając się długo, przeszłam pod jego ręką i dumna, że udało mi się go przechytrzyć, podążałam w stronę drzwi. Ten pokój nigdy nie wydawał mi się taki długi, chyba specjalnie powiększał się z każdym moimi krokiem. Już, już.. I bum zagrodził mi drogę, stając dokładnie w drzwiach. Starałam się przecisnąć to z prawej, to z lewej strony. Nic. Naprawdę chciałam opuścić to pomieszczenie. Uciec jak najdalej. Potrzebowałam samotności. Tymczasem znów poczułam jego dłonie na moich ramionach. Tęsknym wzrokiem popatrzyłam w stronę okna.
- Nawet o tym nie myśl - usłyszałam. Bezwiednie spuściłam głowę. Uchwyt na rękach zelżał. Wykorzystując sytuację, szybko znalazłam się na czworakach i... przeszłam mu między nogami. Przekroczyłam, a przynajmniej przeczworakowałam framugę pokoju. Świetnie! Teraz tylko do schodów i  na dół. Kiedy (nadal na czterech kończynach) zbliżałam się do pierwszego stopnia, coś albo raczej ktoś złapał mnie za kostkę lewej nogi i przeciągnął przez całą przebytą wcześniej drogę. Znów znalazłam się między framugą drzwi, w dodatku pod nim. Przytrzymywał mnie za barki (będę miała od tego sińce! Pójdę na obdukcje i zamkną tego sadystę!!).
- Co ty wyprawiasz? - nie patrzyłam na niego. Czego on się tak właściwie przyczepił? - Kayl, spójrz na mnie? Spokojnie - jego ręka powędrowała na mój polik.. Głośno przełknęłam ślinę. Chciałam po prostu zniknąć, on mi zaraz coś zrobi. Ja.. ja.. się boję. Naraz, wykorzystując fakt iż był nade mną, zgięłam kolano i uderzyłam nim gdzieś w okolicach brzucha.. przynajmniej tak sądziłam. Odsunął się i jęknął z bólu. Teraz... Biegnij. Zerwałam się na równe nogi, znalazłam się na schodach i... potknęłam o jakiś papierowy kubek leżący na nich, przekoziołkowałam na parter i uderzyłam w ścianę. Z salonu wyjrzały cztery pary zaciekawionych i zszokowanych oczu. Nie zwracałam na nich uwagi. Już podniosłam się z ziemi.. Już widziałam upragniony otwór wolności, kiedy poczułam, że unoszę się w powietrzu. No świetnie! Ten idiota jedną ręką trzymał mnie w pasie nad ziemią, a drugą starał się zasłonić mi usta, z których co chwilę padały to nowe oszczerstwa. Wymachiwałam nogami jak opętana, a rękami biłam w jego dłoń ściskającą coraz bardziej moje wnętrzności.
- Jak to było? .. trust Nathan, tak? - zapytał oszołomiony Tom.
- Co wy wyrabiacie?! - krzyknął Max.
- My.. nic. Chłopaki może wyszlibyście na jakieś dwie AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - ugryzłam go w ręke - Cztery godziny?
- Nath, słuchaj... - zaczął Jay.
- A z resztą róbcie co chcecie - przerzucił mnie sobie przez ramię i wniósł z powrotem na górę. Od dziś mam schodofobię na całe życie. Jest coś takiego? Nie wiem, ale z pewnością na to choruję. 
- Ja chcę na dół!! - krzyczałam i biłam go pięściami, gdzie popadło.
- Znowu chcesz spaść? - spytał siląc się na wesoły ton.
Wtem usłyszałam dźwięk przekręconego zamka na dole. No, pięknie! Oni mogli wyjść, a ja nie. Zaraz, zaraz... Zostałam z nim SAMA! Ratunku!!! Zaczęłam się mocniej szarpać w efekcie czego wylądowałam na podłodze znowu w tym przeklętym pokoju! Drzwi zostały zamknięte. Okno zasłonięte firaną. No cholera, teraz to dostałam ataku klaustrofobii. 
Nathan
Zaraz zadzwonię po psychiatrę albo egzorcystę. Kurwa jego mać przeklęta, co się tu dzieje? Usiadłem na łóżku i starałem się to wszystko jakoś ogarnąć. Przynajmniej głos w mojej głowie wyjątkowo się uciszył. A właśnie... Moje rozmyślanie przerwał mi szarpana wentylacja płuc dziewczyny, miała szeroko otwarte źrenice, dygotała ze strachu, co jest? Podszedłem bliżej. Usiadłem na podłodze, na przeciwko niej. Nie mówiłem nic. 
- Wypuść mnie stąd - wyszeptała ze strachem.
- Jak się uspokoisz - odparłem cicho, ale stanowczo. - Co jest? - położyłem dłoń na jej kolanie i... to był błąd. Momentalnie zerwała się i odbiegła w przeciwny kąt pokoju. Miałem już tego powoli dość. Otworzyłem szeroko okna.
- Proszę, spieprzaj i zabij się. Śmiało - odsunąłem się pod drzwi.
Podeszła do okna. Natychmiast ją złapałem.
- To była ironia, idiotko! - wykrzyknąłem przerażony. Trzymałem ją w sztywnym uścisku, a jej dłonie cały czas obijały mi się o tors. - Cholera, przestań! - chwyciłem jej przedramiona. Wyrwała się.
- To ty przestań! Przestań mnie obrażać, przestań psuć wszystko na czym mi zależy! Masz wszystko zawsze w dupie, chowasz się w pokoju, gdy jest problem. Wszystko olewasz, ale jak raz masz zrobić to co zawsze. Odwalić się ode mnie, zostawić w spokoju to nie możesz. Tylko drogiego ojczulka zgrywasz i spychasz ze schodów! - wykrzyknęła mi prosto w twarz, a ja wreszcie miałem jakiś punkt od niesienia.
- O niego chodzi? - spytałem.
- O jakiego niego?! - nadal krzyczała - Myślisz, że wszystko wiesz, że jesteś nie wiadomo kim? Chcesz pouczać innych, bo sam nie umiesz przyznać się przed sobą, że to właśnie z tobą jest coś nie tak! Zawsze robisz na przekór, zwracasz na siebie uwagę. Wielkie pokrzywdzone jajo! - trafiła, moja ręka powędrowała na jej twarz. Spoliczkowałem dziewczynę, byłem w szoku.
- Wal się, Sykes - wykrzyknęła i po raz kolejny wyszła.
- Kayl.. Kayla! - wyleciałem za nią jak głupi i złapałem na wycieraczce - Przepraszam, ja.. ja nie wiem. Bij, wal, rób co chcesz, ale przepraszam. Słyszysz? Przepraszam.
- Sykes...
- Co? - spytałem szeptem. Ale ze mnie świnia. Dlaczego to zrobiłem?
-  ... tego jest za dużo - skuliła się pod ścianą.
- Ale nawet po największej burzy i najciemniejszej nocy wzejdzie słońce .
- 24 lipiec - odparła. Uśmiechnąłem się pod nosem i usiadłem obok.
- Nowy Jork.
....
- To co tym razem? Przemalowujemy chłopakom pokoje? - zapytałem ze śmiertelną powagą.  Zaśmiała się. No w końcu!
- Nath?
- Yhmn?
- Przepraszam.
- Ja też.
....
....
.....
- To powiesz mi?
- Ale co?
- Kayla.. - westchnąłem. Pokiwała niechętnie głową na tak. - Wiesz co? Może jednak nie pod drzwiami? To co? Na górę? - dodałem zaczepnie.
- Góra? Ale ja mam schodofobię - odpowiedziała.
- Co masz? - nie mogłem powstrzymać śmiechu.
- Ech, tam.. - rzuciła poważnie i ruszyła w stronę schodów.
- Czekaj! - krzyknąłem ze śmiechem - Złap się.
- Co? - była zaskoczona.
- No przecież, nie pozwolę ci się samej zmierzać z lękiem - podniosłem ją, tym razem obyło się bez szarpaniny.
- Lubię czuć grunt pod stopami, wiesz?
- Ale ja wolę mieć pewność, że tym razem nie spadniesz - odparłem. I naraz naszła mnie myśl: "Jak spadniemy razem to dopiero będzie...". Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. I po raz tysięczny, już chyba, w dniu dzisiejszym znaleźliśmy się w moim pokoju.
- Nad czym tak myślisz? - spytałem.
- Nic, będę musiała porządnie przytyć.
- Co? Czemu? - byłem lekko skołowany.
- Bo najwyraźniej nie rozumiesz, że należało by mnie wreszcie odstawić na ziemię - zaśmiałem się.
- A rób sobie co chcesz. Ewentualnie trochę przypakuję - powiedziałem ze śmiechem, odstawiając ją.
- Zamknij się - dostałem kuksańca w klatkę.
- Ałłł to bolało! - zajęczałem żartobliwie.
- Taak.. najbardziej z całego dnia - odpowiedziała poważnie. Westchnąłem i usiadłem obok niej na łóżku.
- To co? Teraz mi powiesz?
- Spróbuję...

***rzut okiem w przeszłość - Nowy Jork - 24 lipca***
   
 Sonrisa y las lágrimas son los mejores amigos


I od tego zacznie się kolejny rozdział.
Przepraszam, że ostatnio wychodzą one takie długie. Ale tak to jest jak najpierw napisałam tekst, a potem go dzielę na rozdziały. Tak, więc przepraszam.
Magda, może być takie "natychmiast"? :)
PS.: Jak za bardzo nie wiecie po co było to całe przedstawienie, to zapraszam do kolejnego rozdziału. :)
PSS.: Nie za bardzo wiem kto to czyta.. Oprócz oczywiście stałych czytelników (uwielbiam Was), dlatego proszę PRZECZYTAŁEŚ/AŚ i przeżyłaś/eś TO NAPISZ SŁÓWKO :)
Chyba w końcu spodobało mi się pisanie, a może wreszcie wiem jak te opowiadanie powinno się zakończyć? Nie wiem... Mniejsza.
Pa, pa :) 

środa, 3 lipca 2013

Rozdział 10: Nath, ayudar...

El final.

Jay
Okienko Skyp'a od pięciu minut lśniło pustką. W końcu odetchnąłem z ulgą. Żyjemy... 
Rozmowa z Braun'em przeszła lepiej niż sądziłem. Stanęło na tym, że:
- od dziś, na czas nieokreślony, mamy zakaz wywiadów na żywo
- zszywamy usta Młodemu (jak to mówił, chyba nie przewidział koncertów, nagrywania płyt itd.)
- mamy znaleźć tą Tamarę i wszystko z nią wyjaśnić (to będzie ciekawe, zwłaszcza, że za bardzo nie wiem kto to jest?)
- no i... Nano do nas wraca (chyba nie będzie z tego powodu bardzo zachwycony)
Podsumowując: Nie było tak źle - życie jest piękne.
Kayla
This is the end.
"Za tydzień wraca do was Tissera, ktoś musi trzymać porządek <chwila ciszy> To na tyle."
Ostatnie słowa Braun'a nie chciały opuścić mojej podkorówki. W końcu nie wytrzymałam, zerwałam się z podłokietnika (na którym jeszcze przed chwilą siedziałam) i pobiegłam na górę. Łzy już cisnęły mnie pod powiekami... To prawda, takie życie.. Teraz możesz się maziać, ale czemu akurat tu? Dlaczego przy nich? Potknęłam się na schodach i z gracją hipopotanicy zjechałam po nich na dół. Chłopaki jak na komendę zerwali się z miejsc. Nie myśląc wiele, wstałam i wbiegłam do jakiegoś pokoju na górze.. Musiałam się przed nimi schować, potrzebowałam chwili spokoju. Chciałam po prostu się wypłakać. Nie dawałam już rady. Zamknęłam za sobą drzwi. "Dziewczyno weź się w garść." Zjechałam plecami po ścianie...
- Otwórz, wszystko w porządku? - zza drzwi dało się słyszeć głos Sivy.
Nie odpowiedziałam. Dopiero teraz doszło do mnie, że przed chwilą zrobiłam piękny śliz przez schody. Spojrzałam na prawą rękę, czerwieniejąca skóra już w niektórych miejscach przyjmowała barwy purpury. Niebieskie linie życia były znacznie uwypuklone... A gdyby tak? Nie to bez sensu. Opieprzyłam się za tą myśl. Łzy poleciały strunami po moich polikach. Już nic nie da się zrobić. Znowu nie mam nic. Smutek i rozżalenie przerodziły się w złość. Zwinęłam dłoń w pięść i z całej siły uderzyłam nią w ścianę. Zawyłam z bólu tylko po to, aby znowu skulić się na podłodze i płakać dalej.
- Wchodzimy? - usłyszałam kogoś zza drzwi. Teraz dopiero powrócił mi rozsądek. Nie byłam u siebie w domu, nie byłam sama. Wpadłam w histerię, a za drzwiami są ludzie, którzy nie mogę zobaczyć mnie w takim stanie. I tak źle, że na 100% słyszeli... Wyprostowałam się i szeroko otworzyłam drzwi pokoju. Nie chcący uderzając nimi cały kwartet stojący po drugiej stronie.
- Ałłaaa - zawyli. A mi nie wiedząc czemu na nowo do oczu napłynęły łzy.  Chciałam uciec, jak najszybciej, jak najdalej... Po prostu zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu, ale jestem człowiekiem z masy, kupy kości i tłuszczu - przypomniała mi o tym paląca ręka. Wykorzystując chwilę nie uwagi chłopców, szybkim krokiem ruszyłam w stronę schodów. Głowę miałam nisko spuszczoną, wzrok zakrywała słona, wodna mgiełka. Kiedy zauważyłam go opartego o barierkę, było już za późno. Po prostu musiałam przejść. Pochyliłam niżej głowę i szłam energicznym krokiem. Wtem chwycił mnie za prawą rękę, z moich ust wyrwał si cichy skowyt - co go wyraźnie zaskoczyło. (Helloł przed chwilą spadłam ze schodów! Mimo braku jakiejkolwiek chęci do życia, siliłam się na myślowy sarkazm.) Próbowałam wyrwać rękę, ale to sprawiło tylko tyle, że uścisk się zacisnął. Ręka dawała się we znaki. (Gdybym wiedziała, że taka sytuacja nastąpi z pewnością nie waliłabym ją pięć sekund wcześniej o ścianę.) Z bezradność organizm znowu zaczął wydawać nadmiar wody. Ile jej jeszcze tam jest? W końcu pociągnął mnie za rękę, tak że stanęłam z nim twarzą w twarz. Kucnął. Kolorowe tęczówki wpatrywały się w moje, zapewne, opuchnięte od płaczu, czerwone ślepia. Naraz zdecydowane szarpnięcie pociągnęło mnie w stronę innego pokoju. (No fajnie, dzisiaj nazwiedzam te pomieszczenia jak jakaś k***wa <panienka na telefon>. O proszę, poczucie humoru już mi wraca.) Zostałam sama. Rozejrzałam się na boki - instynkt zachowawczy mówił: "Wiej", zdrowy rozsądek: "To wysokość czwartego piętra!". Ten pierwszy krzyczał głośniej. Otworzyłam okno...
Nathan
Houston, I think we have a problem.
To było najdziwniejsze parę minut mojego życia. Wszystko działo się tak szybko, że opóźniony mózg nie zdążył zarejestrować szczegółów. Wiem piąte przez dziesiąte. Po rozmowie ze Scooter'em poszedłem do kuchni i nie namyślając się długo wykręciłem numer Tamary. Odebrała po pierwszym sygnale. No, tak. Pewnie od rana czekała aż zadzwonię. 
- Nathan, nie spodziewałam się.... - zabrzmiał jej przesłodzony głos. Gdyby nie to, że w ręku trzymałem poranną gazetę, pewnie już miałbym ochotę rzucić się na nią. Nawet przez telefon.
- Daruj sobie - chciałem, aby zabrzmiało ostro, ale coś mi nie wyszło. - Co to wszystko ma znaczyć?
- Nathy..
- NIE mów tak do MNIE - wykrzyknąłem i wtedy usłyszałem huk na schodach. Kątem oka zauważyłem, że chłopacy zerwali się z miejsc.
- Nooo jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało... Ale jak uważasz.. - odburknąłem coś cicho. Nie słuchałem jej. Moje myśli zajęte były czymś co działo się właśnie w przedpokoju.
- Spotkajmy się. Wpadnę wieczorem. 
- Yhmn, dobra. Kończę. Cześć - odpowiedziałem rozkojarzony i zerwałem połączenie.
Wszedłem na górę. Moim oczom ukazali się chłopacy stojący pod drzwiami Sivy. Ze środka dał się słyszeć szloch. Zaraz... Ja jestem tu, Jay, Max, Siva, Tom pod drzwiami.. a Kayla? Ożesz w mordę. Oparłem się o barierkę. Deja vu. To już się wydarzyło - Nowy Jork, środa. Przygryzłem wargę.
Dalszy ciąg trwał kilka sekund. Wyszła z pokoju. Poturbowała chłopaków. Kierowała się na dół. Złapałem ją za rękę. Jęknęła. Przecież nie zrobiłem tego mocno? No chyba nie... Kucnąłem przy niej. Świetnie Nath, tylko w takich momentach masz racje! Wepchnąłem ją do mojego pokoju. Odwróciłem się w stronę skołowanych przyjaciół. No, Sykes myśl.
- Jaaaaaaaaaaaaaaaaa... Ja to załatwię - "jakoś", dodałem w myślach.
- Ale.. - próbowali zaoponować.
- Spokojnie, zaufajcie mi. Potem wyjaśnię - odwróciłem się i skierowałem kroki w stronę danego pomieszczenia. Usłyszałem jeszcze śmiech Tom'a:
- Keep calm and trust Nathan - przynajmniej komuś poprawił się nastrój.
Otworzyłem drzwi pokoju, z twarzy odpłynęła mi cała krew.
Podbiegłem do niej i siłą ściągnąłem z parapetu. Rękami przygwoździłem ją do ściany i oparłem dłonie na jej ramionach. Lekko potrząsłem:
- Czyś ty do reszty zgłupiała?

Un abrazo y decir que es un mal sueño...


... Pisane przy "moim pierwszym boysbandzie"


 
Tak.. Będzie tak jak w tekście powyżej albo odwrotnie :)

Jeżeli masz ochotę, (albo jeszcze Cię nie zniechęciłam do tego czegoś co się nazywa "moje pisanie") to zapraszam  http://my-real-look-at-the-wanted.blogspot.com/ 

To pa .:)