środa, 10 lipca 2013

Rozdział 11: Usted no entiende...

Para todos ustedes tan simple,  
                          pero usted no puede dejar de


Kayla
Bałam się go. W tym momencie naprawdę się go bałam.. Stał przede mną, dłońmi przytrzymywał mnie przy ścianie. Wpatrywał się we mnie wielkimi źrenicami z lekko rozchylonymi ustami, z których wydobywał się płytki, nierówny oddech. Naraz zaczął być przerywany, chłopak przeniósł swoje dłonie na ścianę po obu moich stronach i pochylił głowę w celu odzyskania prawidłowego oddechu. Gdy to zrobił spostrzegłam, że drzwi były otwarte. Nie zastanawiając się długo, przeszłam pod jego ręką i dumna, że udało mi się go przechytrzyć, podążałam w stronę drzwi. Ten pokój nigdy nie wydawał mi się taki długi, chyba specjalnie powiększał się z każdym moimi krokiem. Już, już.. I bum zagrodził mi drogę, stając dokładnie w drzwiach. Starałam się przecisnąć to z prawej, to z lewej strony. Nic. Naprawdę chciałam opuścić to pomieszczenie. Uciec jak najdalej. Potrzebowałam samotności. Tymczasem znów poczułam jego dłonie na moich ramionach. Tęsknym wzrokiem popatrzyłam w stronę okna.
- Nawet o tym nie myśl - usłyszałam. Bezwiednie spuściłam głowę. Uchwyt na rękach zelżał. Wykorzystując sytuację, szybko znalazłam się na czworakach i... przeszłam mu między nogami. Przekroczyłam, a przynajmniej przeczworakowałam framugę pokoju. Świetnie! Teraz tylko do schodów i  na dół. Kiedy (nadal na czterech kończynach) zbliżałam się do pierwszego stopnia, coś albo raczej ktoś złapał mnie za kostkę lewej nogi i przeciągnął przez całą przebytą wcześniej drogę. Znów znalazłam się między framugą drzwi, w dodatku pod nim. Przytrzymywał mnie za barki (będę miała od tego sińce! Pójdę na obdukcje i zamkną tego sadystę!!).
- Co ty wyprawiasz? - nie patrzyłam na niego. Czego on się tak właściwie przyczepił? - Kayl, spójrz na mnie? Spokojnie - jego ręka powędrowała na mój polik.. Głośno przełknęłam ślinę. Chciałam po prostu zniknąć, on mi zaraz coś zrobi. Ja.. ja.. się boję. Naraz, wykorzystując fakt iż był nade mną, zgięłam kolano i uderzyłam nim gdzieś w okolicach brzucha.. przynajmniej tak sądziłam. Odsunął się i jęknął z bólu. Teraz... Biegnij. Zerwałam się na równe nogi, znalazłam się na schodach i... potknęłam o jakiś papierowy kubek leżący na nich, przekoziołkowałam na parter i uderzyłam w ścianę. Z salonu wyjrzały cztery pary zaciekawionych i zszokowanych oczu. Nie zwracałam na nich uwagi. Już podniosłam się z ziemi.. Już widziałam upragniony otwór wolności, kiedy poczułam, że unoszę się w powietrzu. No świetnie! Ten idiota jedną ręką trzymał mnie w pasie nad ziemią, a drugą starał się zasłonić mi usta, z których co chwilę padały to nowe oszczerstwa. Wymachiwałam nogami jak opętana, a rękami biłam w jego dłoń ściskającą coraz bardziej moje wnętrzności.
- Jak to było? .. trust Nathan, tak? - zapytał oszołomiony Tom.
- Co wy wyrabiacie?! - krzyknął Max.
- My.. nic. Chłopaki może wyszlibyście na jakieś dwie AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - ugryzłam go w ręke - Cztery godziny?
- Nath, słuchaj... - zaczął Jay.
- A z resztą róbcie co chcecie - przerzucił mnie sobie przez ramię i wniósł z powrotem na górę. Od dziś mam schodofobię na całe życie. Jest coś takiego? Nie wiem, ale z pewnością na to choruję. 
- Ja chcę na dół!! - krzyczałam i biłam go pięściami, gdzie popadło.
- Znowu chcesz spaść? - spytał siląc się na wesoły ton.
Wtem usłyszałam dźwięk przekręconego zamka na dole. No, pięknie! Oni mogli wyjść, a ja nie. Zaraz, zaraz... Zostałam z nim SAMA! Ratunku!!! Zaczęłam się mocniej szarpać w efekcie czego wylądowałam na podłodze znowu w tym przeklętym pokoju! Drzwi zostały zamknięte. Okno zasłonięte firaną. No cholera, teraz to dostałam ataku klaustrofobii. 
Nathan
Zaraz zadzwonię po psychiatrę albo egzorcystę. Kurwa jego mać przeklęta, co się tu dzieje? Usiadłem na łóżku i starałem się to wszystko jakoś ogarnąć. Przynajmniej głos w mojej głowie wyjątkowo się uciszył. A właśnie... Moje rozmyślanie przerwał mi szarpana wentylacja płuc dziewczyny, miała szeroko otwarte źrenice, dygotała ze strachu, co jest? Podszedłem bliżej. Usiadłem na podłodze, na przeciwko niej. Nie mówiłem nic. 
- Wypuść mnie stąd - wyszeptała ze strachem.
- Jak się uspokoisz - odparłem cicho, ale stanowczo. - Co jest? - położyłem dłoń na jej kolanie i... to był błąd. Momentalnie zerwała się i odbiegła w przeciwny kąt pokoju. Miałem już tego powoli dość. Otworzyłem szeroko okna.
- Proszę, spieprzaj i zabij się. Śmiało - odsunąłem się pod drzwi.
Podeszła do okna. Natychmiast ją złapałem.
- To była ironia, idiotko! - wykrzyknąłem przerażony. Trzymałem ją w sztywnym uścisku, a jej dłonie cały czas obijały mi się o tors. - Cholera, przestań! - chwyciłem jej przedramiona. Wyrwała się.
- To ty przestań! Przestań mnie obrażać, przestań psuć wszystko na czym mi zależy! Masz wszystko zawsze w dupie, chowasz się w pokoju, gdy jest problem. Wszystko olewasz, ale jak raz masz zrobić to co zawsze. Odwalić się ode mnie, zostawić w spokoju to nie możesz. Tylko drogiego ojczulka zgrywasz i spychasz ze schodów! - wykrzyknęła mi prosto w twarz, a ja wreszcie miałem jakiś punkt od niesienia.
- O niego chodzi? - spytałem.
- O jakiego niego?! - nadal krzyczała - Myślisz, że wszystko wiesz, że jesteś nie wiadomo kim? Chcesz pouczać innych, bo sam nie umiesz przyznać się przed sobą, że to właśnie z tobą jest coś nie tak! Zawsze robisz na przekór, zwracasz na siebie uwagę. Wielkie pokrzywdzone jajo! - trafiła, moja ręka powędrowała na jej twarz. Spoliczkowałem dziewczynę, byłem w szoku.
- Wal się, Sykes - wykrzyknęła i po raz kolejny wyszła.
- Kayl.. Kayla! - wyleciałem za nią jak głupi i złapałem na wycieraczce - Przepraszam, ja.. ja nie wiem. Bij, wal, rób co chcesz, ale przepraszam. Słyszysz? Przepraszam.
- Sykes...
- Co? - spytałem szeptem. Ale ze mnie świnia. Dlaczego to zrobiłem?
-  ... tego jest za dużo - skuliła się pod ścianą.
- Ale nawet po największej burzy i najciemniejszej nocy wzejdzie słońce .
- 24 lipiec - odparła. Uśmiechnąłem się pod nosem i usiadłem obok.
- Nowy Jork.
....
- To co tym razem? Przemalowujemy chłopakom pokoje? - zapytałem ze śmiertelną powagą.  Zaśmiała się. No w końcu!
- Nath?
- Yhmn?
- Przepraszam.
- Ja też.
....
....
.....
- To powiesz mi?
- Ale co?
- Kayla.. - westchnąłem. Pokiwała niechętnie głową na tak. - Wiesz co? Może jednak nie pod drzwiami? To co? Na górę? - dodałem zaczepnie.
- Góra? Ale ja mam schodofobię - odpowiedziała.
- Co masz? - nie mogłem powstrzymać śmiechu.
- Ech, tam.. - rzuciła poważnie i ruszyła w stronę schodów.
- Czekaj! - krzyknąłem ze śmiechem - Złap się.
- Co? - była zaskoczona.
- No przecież, nie pozwolę ci się samej zmierzać z lękiem - podniosłem ją, tym razem obyło się bez szarpaniny.
- Lubię czuć grunt pod stopami, wiesz?
- Ale ja wolę mieć pewność, że tym razem nie spadniesz - odparłem. I naraz naszła mnie myśl: "Jak spadniemy razem to dopiero będzie...". Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. I po raz tysięczny, już chyba, w dniu dzisiejszym znaleźliśmy się w moim pokoju.
- Nad czym tak myślisz? - spytałem.
- Nic, będę musiała porządnie przytyć.
- Co? Czemu? - byłem lekko skołowany.
- Bo najwyraźniej nie rozumiesz, że należało by mnie wreszcie odstawić na ziemię - zaśmiałem się.
- A rób sobie co chcesz. Ewentualnie trochę przypakuję - powiedziałem ze śmiechem, odstawiając ją.
- Zamknij się - dostałem kuksańca w klatkę.
- Ałłł to bolało! - zajęczałem żartobliwie.
- Taak.. najbardziej z całego dnia - odpowiedziała poważnie. Westchnąłem i usiadłem obok niej na łóżku.
- To co? Teraz mi powiesz?
- Spróbuję...

***rzut okiem w przeszłość - Nowy Jork - 24 lipca***
   
 Sonrisa y las lágrimas son los mejores amigos


I od tego zacznie się kolejny rozdział.
Przepraszam, że ostatnio wychodzą one takie długie. Ale tak to jest jak najpierw napisałam tekst, a potem go dzielę na rozdziały. Tak, więc przepraszam.
Magda, może być takie "natychmiast"? :)
PS.: Jak za bardzo nie wiecie po co było to całe przedstawienie, to zapraszam do kolejnego rozdziału. :)
PSS.: Nie za bardzo wiem kto to czyta.. Oprócz oczywiście stałych czytelników (uwielbiam Was), dlatego proszę PRZECZYTAŁEŚ/AŚ i przeżyłaś/eś TO NAPISZ SŁÓWKO :)
Chyba w końcu spodobało mi się pisanie, a może wreszcie wiem jak te opowiadanie powinno się zakończyć? Nie wiem... Mniejsza.
Pa, pa :) 

5 komentarzy:

  1. OMG OMG OMG Żądam jeszcze szybszego natychmiast :3 Świetnie Lajla ^^ Wychodzi ci coraz lepiej, po prostu cuudo :) Ja kiedyś będę miała autofobię, drzewofobię, szkłofobię lub Bóg wie co, ale bd, więc się Kayli nie dziwię xd No pisz pisz i czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zacznę od tego że ja jestem fochnięta że Magda może Cię nazywać Lajla, a ja nie. Reszta komentarza później :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej już sie odfochałam, jak to przeczytałam.
    Szczerze myślałam, że będą namiętne całusy (co te ksiązki i fanfici ze mną robią O.O) a tu takie gówno... Znaczy się gówno, ale pozytywne... chyba ?
    Ja nie wiem już co myśleć.
    Sykes nie ma jaj, bijąc dziewczynę (o pewna popieprzona osoba mi się przypomina)
    Dział jest genialny, chcę szybko kolejny i wgl cieszę się, że pisanie zaczyna sprawiać Ci przyjemność
    Do kolejnego ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się podoba ten rozdział, jest świetny ♥
    Nie mogę się doczekać kolejnego, pisz szybko c:
    Nie wiem co więcej mogę napisać, chyba już nic poza tym, że zgadzam się z poprzednimi komentarzami :D
    Do następnego, weny ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział, jak dla mnie b.dobrze, że taki długi :).
    Ahahaha najpierw się biją później godzą :d.
    Swoją drogą Chłopcy to są dobrzy zostawiać Nath'a z Kaylą samych w jednym domu :).
    To i tak, że się nie pozabijali xd.
    Bardzo mnie ciekawi co się wtedy stało, że tak to rozpamiętują :*.
    Z niecierpliwością czekam na następny :).
    Weny !

    Mychaaa ;***.

    OdpowiedzUsuń