niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział 17: Puedo...


"Everybody's always talkin' at me
Everybody's tryin' to get in my head
I wanna listen to my own heart talkin'
I need to count on myself instead
Did you ever
loose yourself to get what you want
Did you ever
get on the ride, don't wanna get off
Did you ever
push away the ones you should've held close
Did you ever let go?
Did you ever not know? 

I'm not gonna stop
That's who I am
I'm giving all I got
That is my plan
Will I find what I lost?"

       >> "Bet on me" High School Musical 2 (tak, serio) <<


Tom
Zabiję, uduszę, ukatrupię, pokroję na kawałki... Sykes, nie żyjesz! Rzuciłem się w pogoń za dziewiętnastolatkiem stojącym w MOIM pokoju, przy MOIM łóżku, z teraz już pustym wiadrem, którego mokra zawartość znajdowała się na MOJEJ głowie i to o trzeciej nad ranem!
- Stary przepraszam, ale nawet tłuk garnków cię nie mógł obudzić. A w ogóle to spójrz na to z innej strony... Masz prysznic z głowy - Młody migał się za krzesłem, gdyby nie moje zaspanie pewnie już dawno bym go złapał... Zbiegłem za nim na dół, gdzie już czekała reszta, jak widać również po kąpieli. Nathan wyglądał przy nas jak skowronek, choć nigdy nie przypominał rannego (Parker, jest trzecia w nocy!) - nocnego ptaszka.   
- O co chodzi? - spytałem nadal pod wpływem adrenaliny. 
- Za dwie godziny mamy samolot do Paryża - chyba ogłuchłem, bo jego głos zupełnie do mnie nie docierał. - Jedziemy pogadać ze Scooter'em w sprawie tego ostatniego szumu w okół nas...
- Zaraz, jakich nas? To w okół ciebie wszystko się sypie - wypalił Max. Widocznie niewyspanie również u niego odbiło się napięciem nerwów.
- Ale.. No.... Jesteśmy zespołem, nie? - spytał już ciszej i spuścił głowę. Zrobiło mi się go naprawdę żal.
- Zdążymy wpaść, po drodze, po Kelsey? - spytałem z rezygnacją.
- Jak zaraz ruszymy. I tak musimy wpaść po Kev'a i... - urwał. Domyślałem się co chce powiedzieć.
- A pomyślałeś jak my go dobudzimy? - zamierzałem rozluźnić atmosferę. Udało się - jak zwykle. Nie, żebym się przechwalał. Na twarzy chłopaków wykwitł grymas - coś na kształt uśmiechu. W niecałą godzinę później siedzieliśmy w małym vanie wraz z dziewczynami i BigKev'em pod ciemną, lekko rozwalającą się kamienicą...
Nathan
Głośno przełknąłem ślinę wychodząc z samochodu. Zagłębiłem się w wnętrze kamienicy i stanąłem przed drzwiami na drugim piętrze.. A raczej przed dwoma. Świetnie. Kevin i tak z wielkim oporem zawiózł mnie pod dom Kayli. A teraz miałem pół godziny na przekonanie dziewczyny do wyjazdu. Ale wcześniej oczywiście musiałem zapukać w odpowiednie drewno. To jak strzelanie na klasówce. Ene, due, rabe... W końcu sam nie mogłem już wytrzymać ze swoją głupotą. Ręką, zwiniętą w pięść, uderzyłem w pobliską ścinę. Usłyszałem ciche chrupnięcie dochodzącej z wnętrza mojej dłoni. Odruchowo chwyciłem nadgarstek i oparłem się o ścianę, cicho sycząc. W ten drzwi na przeciwko otworzyły się na długość łańcucha. Para ciemnych oczu, mrużących się od nadmiaru światła, na chwilę rozszerzyła się w szoku. Drewno zamknęło się z hukiem, by po chwili odbić się od framugi i otworzyć na oścież. W progu stała blada od niewyspania dziewczyna, ubrana w o wiele za duży T-shirt sięgający jej do połowy uda, ciemne włosy były rozwichrzone na jej głowie bezsilnie starała się je zgarnąć na lewą stronę, lekko podkrążone oczy patrzyły na mnie z niemałym zaskoczeniem..
- Nath, co ty tu robisz? - spytała powoli lekko zaspanym głosem.
- Bo ja.... - w drzwiach na przeciwko dało się słyszeć chrzęst przekręcanego zamka. 
- Wchodź - Kayla złapała mnie za rękę (tak dokładnie tą, która wcześniej miała dość bliski i bezpośredni kontakt ze ścianą) i szybko wciągnęła do swojego mieszkania, zatrzaskując za nami drzwi.
Kayla
- Skąd tu się wziął... - urwałam, kiedy zobaczyłam jak energicznie pociera swój nadgarstek. - Co ci się stało? - wskazałam na trzymającą przez niego w ręce kończynę.
- To? Nic - szybko schował za siebie nadgarstek. - Słuchaj, mamy... - spojrzał na zegarek - jakieś czterdzieści minut do wylotu i dwadzieścia drogi... Jesteś w stanie wyszykować się w kwadrans?
Przystopuj, troszkę. Spojrzałam na niego kompletnie zdezorientowana. 
- Jedziemy do Paryża, do Braun'a - dopowiedział.
- Ciekawe, jak wpadłeś na ten genialny pomysł? - burknęłam pod nosem. Moja ironia i sarkazm dostępne 24 godziny na dobę.
- Pojedziesz z nami?
- Nami? - wytrzeszczyłam oczy. - Postawiłeś chłopaków na nogi? - uśmiechnął się.
- To jak? 
- Nie mogę.
- Nie możesz czy nie chcesz? - drążył temat.
- Jedno i drugie - spuściłam głowę, gdy poczułam parę ramion oplatających moją talię. Nagle unosiłam się nad podłogą i nim się spostrzegłam stałam w mojej łazience przed lustrem. Nath wręczył mi do ręki szczoteczkę do zębów z nałożoną pastą. Sam oparł się o krawędź wanny i splótł ręce na piersiach.
- No, dalej.. Na co czekasz? - ponaglał mnie, kiedy zbaraniała wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze. Podszedł do mnie od tyłu i złapał za dłoń z przyrządem do czyszczenia jamy ustnej. Uderzyłam go lekko łokciem w żebra. Odsunął się, korzystając z chwili przestrzeni odwróciłam się w jego stronę. Od razu rozsądek napłynął spowrotem do mojej głowy. Od wczorajszego dnia działo się ze mną coś niedobrego, tak jakbym na skutek zetknięcia z jego skórą zawieszała procesy myślowe. A mówią, że głupota nie jest zaraźliwa...
- Nath, to jest łazienka - ręką wskazałam mu drzwi dając tym samym jasne polecenie. Podniósł ręce do góry w geście obronnym i wycofał się zza nie. Odetchnęłam z wyraźną ulgą, kiedy drewno ponownie się rozchyliło, a przez nie wyjrzała twarz chłopaka..
- Ale polecisz? - rzuciłam w jego stronę ręcznik.
- Spadaj!
- Kayl... - nie wiem czy to przez zaszantażowanie czy tak wczesną porę, ale zgodziłam się. Ten ostatni raz... Te ostatnie dwadzieścia godzin postanowiłam przeżyć na pełnych obrotach. Nie przejmować się dalszym losem. Żyć pasją, którą podarował mi chłopak, któremu pewnego dnia zalałam full cap'a, zmieniając tym samym sens mojego istnienia. Zaraz ja zalałam mu czapkę? To on wpadł na mnie... Dobijanie do drzwi wyrwało mnie z rozmyślań. Już ogarnięta fizycznie (przynajmniej tyle ile się dało) wyszłam z pomieszczenia mijając po drodze chłopaka, zamknęłam się w swoim pokoju, szybko narzuciłam jakieś ciuchy, chwyciłam szary plecak i zaczęłam wrzucać do niego potrzebniejsze rzeczy, przeszłam do salonu i kuchni. Spakowana stanęłam pod drzwiami frontowymi patrząc na zszokowanego Nath'a nadal stojącego pod łazienką.
- Idziemy? - spytałam. Potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- Siedem i pół minuty... - wydukał. Wzruszyłam ramionami.
- Nauczyłam się żyć w pośpiechu. W końcu zajmowałam się najbardziej leniwym zespołem.
- Nie mów tak - podszedł do mnie.
- Jak?
- Jakby ten cały syf to była tylko i wyłącznie moja wina.
- A czyja, Nath? - nie odpowiedział. - Słuchaj nie chciałam, żeby tak to...
- Chodźmy już, okej? - zapytał wyrzutym z emocji głosem. Naprawdę zrobiło mi się przykro... Mi?
- Weź to.. - wręczyłam mu do ręki bandaż z saszetką maści - ręka ci puchnie.
Schował przedmioty do kieszeni kurtki i tylko kiwając głową wyszedł.
Psia mać! Nie rób mi tego! Nie wywołuj u mnie wyrzutów sumienia.. Krzycz, zbij, walnij w twarz, posadź na krześle elektrycznym, ale nie milcz... Zacisnęłam dłonie w pięści, odetchnęłam.. Ruszyłam za chłopakiem w stronę auta. Wsiadając posłałam lekki uśmiech Kels i Nar - dawno się nie widziałyśmy. Zostałam zmuszona zająć miejsce między Panem Naburmuszonym a drzwiami. Rzuciłam jeszcze krótkie spojrzenie w stronę Nathan'a.. Siedział ze spuszczoną głową, twarz zakrywał mu daszek full cap'a. Prawą dłoń pokrywał bandaż - sama nie zauważyłam, kiedy go założył. Wydawał się jakiś taki nieobecny... Niemożliwe, aby moje słowa tak bardzo go dotknęły...
*****
Odprawa na lotnisku przebiegła dość sprawnie, nawet nie zauważyłam, kiedy siedzieliśmy już w samolocie... Samolot, mimo paru już podróży odbytych tym środkiem transportu, nadal obawiałam się startu. Ostatnia zajęłam swoje miejsce koło Max'a. Łysolek od razu zasnął... Stewardessa kazała zapiąć pasy, kupa złomu właśnie unosiła się w powietrze... Cicho pisnęłam przyciskając się jeszcze bardziej do fotela. O ile było to jeszcze możliwe.. Nathan siedzący na przeciwko drgnął na chwilę... Znajdujący się obok niego Jay odwrócił się w moją stronę i posłał mi pokrzepiający uśmiech... Po chwili, zdawiającej się trwać wieczność, osiągnęliśmy odpowiednią wysokość. Zaczęłam niewygodnie kręcić się na swoim miejscu. Czemu to Max zajął miejsce przy oknie? I tak mocno spał, tak samo jak reszta zresztą. Podniosłam spojrzenia i napotkałam twarz Loczka wpatrującą się we mnie zza oparcia  fotela.
- Nie dajesz człowiekowi zasnąć - rzucił po chwili. 
- Przepraszam tak jakoś... Nie mogę znaleźć sobie miejsca.
- Zamienimy się? - od razu kiwnęłam potakująco głową. Jay miał miejsce przy oknie, koło... Ach, no tak.. Za wcześnie się zgodziłam. I tak oto siedziałam teraz z podkulonymi pod brodę nogami między oknem a zamyślonym Sykes'em w żelaznej puszcze zawieszonej kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Może być lepiej?
*****
Minęła godzina lotu według mojego czasu, wskazówki zegara nie były już tak skore do współpracy i jak na złość pokazywały piętnaście minut. Westchnęłam i oparłam głowę o zagłówek. To już nie chodziło o miejsce, w którym się znajdowałam, ale o niego... A raczej wyrzuty kłębiące się w mojej głowie. W sumie nic takiego nie zrobiłam. Ale z drugiej strony, co mnie obchodzi jego zdanie na mój temat. Jednak obchodziło. Nie chciałam przerodzić znajomości z Nath'em na taką samą jak z Ralph'em. Zresztą on by mi na to nie pozwolił... Uśmiechnęłam się sama do swoich myśli. Ralph'owi mogłam powiedzieć wszystko (a raczej to co uznałam za słuszne), nie ufałam mu na tyle żeby mówić o swoich odczuciach. Zawsze opanowana informowałam go co od niego oczekuję, a ten starał mi się pomóc, niezależnie czy zgadzał się z moją decyzją czy nie. Nath trzymał się swoich (choć bardzo zaburzonych) przekonań.                                                                                                                         Ralph... Wychowywaliśmy się razem, znaliśmy się od małego. Miejscowy cwaniaczek. W wieku czternastu lat sam zarabiał na swoje utrzymanie. Obrotny chłopak załatwiał wszystko. Na początku gustował w biletach, trudno dostępnym towarze, w pewnym okresie również w używkach, aż w końcu stał się mistrzem w podrabianiu dokumentów... Jak dziewczyna z dobrego domu spotkała urwisa? Ucieczki wymagały odpowiedniego przeszkolenia i nauczyciela. Kiedy ojciec mnie..., postanowiłam wyjechać jak najprędzej. Ralph załatwił mi, na w pełni legalnie jak się tylko dało, mieszkanie, akademię prawniczą, rentę po rzekomo zmarłych rodzicach, mitycznego opiekuna, który niby miał się mną zajmować. Wszystko pięknie... Sama udałam się do urzędu i zmieniłam nazwisko z imieniem. Kontakt z chłopakiem się urwał.. On wiedział tyle, że obecnie przebywałam w Londynie, oraz że pracuję/pracowałam dla "Scooter Braun Project". To ostatnie nie było tajemnicą, przecież spędzałam z chłopakami sporo czasu... W ten sposób można było z łatwością sprawdzić moje nazwisko, numer telefonu, adres... Nagle doznałam olśnienia, a po plecach przeszedł mnie zimny dreszcz. Nic już nie wiedziałam. Ojciec nie musiał szukać geniusza aby mnie znaleźć, ale w sumie Ralph miał zawsze spory pociąg do pieniędzy. Ojciec ma pieniądze. Czyżby? Nie to niemożliwe. Gdyby tak było znalazłby mnie dużo wcześniej.. Ale może Ralph znowu wpadł w jakieś długi? Nie i tak by mnie nie wydał. Ale przecież dzwoniłam wczoraj do niego... Martwił się.. Pytałam o nowe mieszkanie.. A jeśli? Tego już było za wiele jak na moją głowę. Fala nudności ogarnęła moje ciało. Szybko poderwałam się z miejsca, przy okazji potykając się o nogi Nath'a. Zatykając usta dłonią, pobiegłam do samolotowej łazienki, dzieląc się z toaletą zawartością mojego żołądka. Obmyłam twarz zimną wodą - nie pomogło. Czułam się jak zaszczute zwierzę w klatce: nie miałem gdzie uciec ani kogo poprosić o uchylenie prętów płapki. Wróciłam na swoje miejsce, po drodze napotykając zmartwioną parę oczu błyszczącą spod cienia rzucanego przez daszek czapki. Zwinęłam się na miejscu i starałam uspokoić skołatane nerwy. Nie zdawałam sobie sprawy, że dygoczę ze strachu, dopóki pewna ręka nie pociągnęła za mój bark sprawiąjąc, że odwróciłam się tyłem do okna, a palce dłoni odzianej w bandaż nie zacisnęły się w okół moich.

6 komentarzy:

  1. A gdzie kreska pod rozdziałem i kilka słów od Ciebie?
    Jestem zbulwersowana
    Już wiem jak sie czuła wczoraj Dreamer u mnie....
    Ale mniejsza
    Sykes ma genialne pomysły... Ale to już od dawna wiadomo. Ale jaki on odważny. Jak bym na jego miejscu z Parkerem nie zadzierała, bo to kończy się o tak...
    Kayla, kayla ja bym na twoim miejscu w tym Paryżu została na amen i zaczęła nowe życie...
    Bez tych świrusów... Bez zdradzieckich przyjaciół i klejącego się do ciebie Nathana
    Czy ja to piszę? Chyba coś ze mną nie tak?
    Ale pewnie teraz zacznie się wszystko wyjaśniać, bardziej komplikować i wgl...
    Czekam na kolejny, no najlepiej już teraz, zaraz xd
    Dużo weny i hmm do nexta :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie mam c pisać. Bo mi się za bardzo podoba *szczerzy się jak głupia* :3

    OdpowiedzUsuń
  3. O mój Boże rozdział świetny i pisz szybko następny na ten i drugi blog proszeeee*.*

    OdpowiedzUsuń
  4. U CIEBIE TEŻ NIE MA KRESECZKI?! O.O Chyba Was okradli, bo innego wytłumaczenia nie ma... Dzisiaj niestety będzie głupi komentarz (jak zawsze) i zapewne nieskładny (również jak zawsze), bo mama mnie goni, nadgarstek mnie boli i w ogóle jakoś tak nie mam ochoty za dużo mówić, a tym bardziej się śmiać. Więc przejdę od razu do rozdziału... Współczuję Tom'owi za TAKI poranek, bo sobie nie zasłużył bidulek... Albo i zasłużył nie wnikam. Mimo to zaskakujące jest to, że Nathan wykazał się czymś czego nie posiadał - organizacją. Jestem pełna podziwu, że udało mu się postawić wszystkich na nogi. :) Jeju, już myślałam, że Kayla się nie zgodzi albo gorzej, że już jej nie ma. Na szczęście wszystko się udało. :) Trochę polubiłam tego Ralph'a, w końcu pomagał Kayli, a to się dla mnie bardzo liczyło. :) Kiedy doszłam do tego momentu: ''Kiedy ojciec mnie..., postanowiłam wyjechać jak najprędzej.'' zaczęłam zastanawiać się nad sensem tych trzech kropeczek i przecinka, które postawiłaś. Jedyne, co przyszło mi do głowy to to, że ojciec Kayli... mógł ją zgwałcić. Wiem, ze pewnie nie mam racji. i nawet nie wiesz jak się z tego cieszę :) A ta sytuacja z łazienki Nathan'a i Kayli była naprawdę śmieszna, ale urocza. :3 Miejmy nadzieję, że coś między nimi będzie. :3 Rozdział świetny :* Jetem ciekawa, co takiego załatwią z Braun'em :) Dlatego nie trzymaj mnie długo w niepewności,, proszę :) Do następnego.♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Pobudka jak najbardziej udana widzę ;D
    I Kayla też się ekspresem spakowała ^^
    Mam nadzieję, że Nath w końcu stanie na wysokości zadania i wszystko naprawi.
    Czekam na następny :) ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny jak zawsze :).
    Trzymający w napięciu :*.
    Bardzo mnie ciekawi jak to wszystko się zakończy :*!
    Ta cała sprawa z Tamarą...
    Biedny Nath i biedna Kayl :(.
    A ta końcówka... Normalnie, nie mogę się doczekać następnego :).
    weny !

    Mychaaa ;***.

    OdpowiedzUsuń